Jeden z tych, do których nie podchodzisz na imprezie. Łysiejący, ospały, w wymiętym swetrze, mimo czterdziestki wciąż na garnuszku matki. Fúsi, 140 kilogramów kompleksów i dobrych intencji, nikogo nie pozostawia obojętnym. Budzi w ludziach albo litość, albo pogardę. Mimo to zwycięża każdą batalię. Zamknięty w czterech ścianach, buduje makiety wielkich bitew historycznych. W świecie styropianu i plastikowych figurek, inaczej niż w życiu, to on rozdaje karty. Wie, kiedy przypuścić atak i jak przewodzić tłumom. Po kolejnym triumfie pod El Alamein wraca jednak do rzeczywistości, której rytm nadaje monotonna praca na lotnisku, docinki kolegów i śmieciowe żarcie. Z impasu pomoże mu wyjść nowy partner matki. Mężczyzna sprezentuje Fúsiemu karnet na kurs tańców amerykańskich. Niech chłopak się nauczy, jak to robią kowboje. Islandzki reżyser jest znany z przesyconych czarnym humorem portretów odmieńców, których przytłacza nurt życia.
O ile jednak albinos Noi, główny bohater najsłynniejsze filmu Káriego, pozwalał sobie przynajmniej na marzenia (o lawinie, która pochłonęłaby świat), o tyle Fúsi wydaje się całkiem bezwolny. Choć pracuje na lotnisku, uciekać nie chce.
1 komentarz