Najciekawsze premiery filmowe końcówki 2020

NA RAUSZU film
"NA RAUSZU" Fot: Henrik Ohsten

W najnowszym Aktiviście nasz ekspert od filmów przegląda najciekawsze pozycje, które miały premiery w ostatnich miesiącach, mijającego powoli roku. Sprawdźcie, jakich tytułów nie możecie przegapić!

„Na rauszu”

(„Druk“)
reż. Thomas Vinterberg
Dania 2020, 115 min, Best Film, 27 listopada

NA RAUSZU film

“NA RAUSZU” Fot: Henrik Ohsten

Kumpelski eksperyment, którego uczestnicy kończą na ciężkim kacu, choć wszyscy zaczynają w szampańskich nastrojach. Grupka zaprzyjaźnionych nauczycieli zapoznaje się z zaskakującymi wynikami badania, wskazującymi, że stała obecność pół promila alkoholu we krwi nie tylko poprawia nastrój i zdolności interpersonalne, lecz także zwiększa wydajność w pracy. Nie bez oporów Martin (Mads Mikkelsen) i jego koledzy postanawiają podjąć rękawicę… czy też butelkę. Ale na pół promila oczywiście się nie skończy. Po kolejnych kolejkach wkrótce na wierzch wypływają osobiste problemy i płyny ustrojowe, pękają szklanki i tamy, nikt nie zostaje następcą Johna Keatinga ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”. W dość – wydawałoby się – przewidywalną historię o skutkach pijaństwa Vinterbergowi udaje się jednak wlać sporo życia. I tak jak w „Komunie” czy „Polowaniu” duński reżyser udowadnia, że jak mało kto potrafi trzeźwo i brutalnie demaskować hipokryzję i przemoc, rządzące relacjami pozornie bliskich sobie osób.

 

„Pinokio”

reż. Matteo Garrone
Włochy 2019, 125 min, Kino Świat, 9 października
pinokio
Są takie filmy, których seansem można w fantazjach karać wrogów. W moim przypadku jest to „Pinokio” Roberta Benigniego, który wcielił się też w tytułową postać. Nigdy już nie wrócę spokojnie do wspomnień z lektury Collodiego czy seansu niewinnej wersji Disneya. Zawsze będę widział starszego, upudrowanego faceta podrygującego w białym kubraczku z kołnierzem. Wiem, że kiedyś spotkam go w ciemnym korytarzu. To nieuniknione. Przy ekranizacji z 2002 r. klown z „Coś” Kinga wydaje się bratem łatą. Dlatego też informację o nowej wersji kultowej bajki odebrałem z nerwowym uśmieszkiem, zwłaszcza że na ekranie ponownie pojawia się Benigni (tym razem jako Dżepetto, bez kubraczka). Nieco uspokoił mnie jednak fakt, że za kamerą stanął Matteo Garrone, twórca mrocznej miejskiej baśni „Dogman” czy inspirowanego średniowiecznymi opowieściami „Pentameronu”. Jego „Pinokio”, choć pozostaje zaskakująco wierny literackiemu oryginałowi, częściowo spełnia oczekiwania. Tak jak we wcześniejszych filmach Włoch podkreśla wątki społeczne. Wydobywa na pierwszy plan biedę i nierówności, na które są skazani bohaterowie. Udało mu się również poskromić energię Benigniego, który jako ojciec ożywionego pieńka ma w sobie sporo ciepła (i – powtarzam – nie ma kubraczka). Dla mnie był to więc seans terapeutyczny, dlatego wybaczam czasem upiorne efekty specjalne.

„Kwiat szczęścia“

(„Little Joe”)
reż. Jessica Hausner
Austria/Wielka Brytania 2019, 100 min, Against Gravity, 23 października
Kwiat szczęścia recenzja
Jeden z najbardziej zaskakujących filmów 2019 r. Połączenie science fiction, art-house’u i kina klasy B, ryzykowny koktajl, który przypadnie do gustu fanom surrealizmu spod znaku Yorgosa Lanthimosa czy Jonathana Glazera. W filmowym świecie Jessiki Hausner naukowcy dokonują odkrycia, które przyniosłoby plagę większą od koronawirusa. Udaje im się wyhodować roślinę zapewniającą jej właścicielom poczucie szczęścia i całkowitego spełnienia. Koncerny farmaceutyczne i galerie handlowe mogą jednak spać spokojnie – nie wszystko idzie zgodnie z programem, a niepozorna, fluorescencyjna rosiczka zaczyna mieć niepokojący wpływ na ludzi. Szczęśliwi będą ci, którzy nie stracą głowy… „Kwiat szczęścia” to ekscentryczna, hipnotyzująca obrazami i muzyką satyra, która na celownik bierze z jednej strony zabawę w Boga, a z drugiej – cyniczny język marketingu oferujący jedyne w swoim rodzaju plastry na ból życia.

„Szarlatan”

(„Šarlatán”)
reż. Agnieszka Holland
Czechy/Polska/Słowacja 2020, 100 min, Gutek Film, 9 października
szarlatan agnieszzka holland
Klasyczna, ale przewrotna historia czechosłowackiego uzdrowiciela. Jan Mikolášek to postać autentyczna. Choć nie miał wykształcenia wyższego, przez kilkadziesiąt lat ustawiały się do niego kolejki: od prostych ludzi po polityczną wierchuszkę, naziści i komuniści. I nawet najbardziej dystyngowanego dżentelmena potrafił odesłać na kilka ożywczych sesji urynoterapii. Jednak, gdy po wojnie w partii doszło do wymiany władzy, Mikolášek trafił na czarną listę. Z uzdrowiciela stał się szarlatanem, którego zaciągnięto do sali sądowej i skazano w pokazowym procesie. Po zapoznaniu się z zarysem fabuły ostatniego filmu Agnieszki Holland można dojść do wniosku, że mamy do czynienia z miszmaszem jej dwóch, umiarkowanie udanych produkcji z ostatnich lat. Fascynację obcością, naturą i buntem zaczerpniętą z „Pokotu” i motyw ideologicznej przemocy z „Garetha Jonesa”. Ten patchwork przyniósł jednak film zaskakująco spełniony, tradycyjnie opowiedziany, ale fascynujący dzięki niejednoznacznemu bohaterowi, gorzko aktualny, ale nieosuwający się w łatwą publicystykę i czarno-białe oceny. W ujęciu Holland tytułowy szarlatan staje się figurą odmieńca (również przez swój homoseksualizm), który prędzej czy później musi trafić do maszynki do lepienia wzorcowych, posłusznych obywateli. Zwłaszcza w kraju, który dobrze wie, jak obywatele mają żyć.

„Zabij to i wyjedź z tego miasta”

reż. Mariusz Wilczyński
Polska 2019, 88 min, Gutek Film, 20 listopada
Zabij to i wyjedź z tego miasta recenzja
Gdybym miał wskazać ważny polski film z kilku ostatnich lat, taki, który za mną chodzi, który się przykleił i powraca w nieoczekiwanych momentach, to byłoby to „Zabij…”. Tworzona przez kilkanaście lat, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach animacja Mariusza Wilczyńskiego z sukcesem pokazywana na tegorocznym Berlinale. Osobista, oniryczna podróż po przeszłości, subiektywna mapa nieistniejącego już miasta, w którym animator dorastał – peerelowskiej Łodzi – a zarazem portret ludzi, którzy już odeszli. Czuła, absurdalna, podporządkowana poetyce snu, czasem bolesna fantasmagoria o rodzinie, przyjaciołach i kraju, której atmosferę dopełnia muzyka zmarłego Tadeusza Nalepy. Wilczyński ożywia skrawki swoich wspomnień w animacjach przypominających dziecięce rysunki – świadomie niedbałych, czasem mrocznych, czasem zabawnych. „Zabij to…” przypomina odwiedziny w niegdyś ważnym dla nas miejscu, które po latach uderza swoją obcością. I pomaga ją oswoić.

-->