Właśnie stał się bohaterem pierwszego polskiego filmu o projektancie mody – „Tomasz Ossoliński Before the Show”. Dokument Judyty Fibiger, wcześniej przyglądającej się zbuntowanej modzie PRL-u w „Political Dress”, śledzi przygotowania do jubileuszowego pokazu z okazji 20-lecia pracy Ossolińskiego. Opisując ten proces, film opowiada nie tylko o jednym z najbardziej znanych polskich projektantów, ale także o polskiej kulturze i ekonomii.
Dziś hasło projektant od razu kojarzy się z modą. Ale rozumienie tego pojęcia oraz to, na czym polega ten fach, bardzo się zmieniło od czasu, kiedy w 1993 roku miałeś swój pierwszy pokaz.
Zacząłem od kolekcji gorsetów. Po wybiegu chodziły koleżanki z klasy. Bardzo chciałem być projektantem, chociaż wtedy w Polsce wcale tak tego zawodu nie określano. W tamtych czasach na projektanta mody mówiono „plastyk”. Tak też nazywano mój fach w Zakładach Odzieżowych Bytom, gdzie zostałem zatrudniony jako nastoletni szczawik na bardzo odpowiedzialne stanowisko dyrektora kreatywnego. Dzisiaj taka decyzja wydaje się kompletnie abstrakcyjna. Jak można zaufać młodemu, owszem, zdolnemu, ale jednak niedoświadczonemu nastolatkowi? A jednak pozwolili mi wypuścić 300 nowych modeli garniturów na targi w Poznaniu. Okazały się wielkim sukcesem. W tej fabryce nauczyłem się wiele o szyciu i projektowaniu dla facetów. Nabrałem też ogromnego szacunku do każdej osoby, która dotyka ubrania w procesie jego tworzenia. To miejsce mnie wychowało.
W filmie znalazły się bardzo przejmujące sceny twojego spaceru po opuszczonej fabryce, w której kiedyś pracowałeś. Jesteś bardzo poruszony tym postapokaliptycznym krajobrazem.
To, co stało się z rodzimym przemysłem odzieżowym, odbieram jako dużą krzywdę wyrządzoną modzie, polskiej kulturze i ekonomii. Wielką fabrykę odzieżową bardzo łatwo zamknąć, zwolnić ludzi. Dużo trudniej ją na nowo otworzyć, zebrać zdolny i pracowity zespół fachowców. Można mieć najlepsze maszyny na świecie, ale to specjaliści wiedzą, co z nimi zrobić. Podczas pracy nad filmem okazało się też, że technikum odzieżowe, które ukończyłem, już nie istnieje. A przecież to była świetna szkoła, która co roku wypuszczała kilkudziesięciu fachowców! W Polsce myśli się krótkowzrocznie, o „tu i teraz”. Wszyscy chcą jak najwięcej zarobić – zamykając, sprzedając, źle restrukturyzując. Nikt nie myśli o tym, że za 20 lat ludzie nie będą mieli gdzie uszyć czy naprawić ubrania. Mamy projektantów, ale brakuje nam zaplecza.
Popularny obraz projektanta to raczej celebryta na evencie niż rzemieślnik w fabryce.
To się zmienia. Ludzie coraz częściej naprawdę interesują się modą. Z czasem zamiast przeglądać strony z plotkami zaczną szukać dobrych recenzji pokazów. Bardzo bym chciał czytać w dobrych tytułach więcej tekstów takich dziennikarzy jak np. Piotr Zachara, Joanna Bojańczyk czy Michał Zaczyński – oni tłumaczą, jak interpretować modę. Na świecie dział moda jest we wszystkich szanowanych gazetach codziennych, a nie w tabloidach. Na szczęście młodzież ma odwagę się buntować i w internecie pokazuje. na co ją stać.
Można jej pomóc w tym buncie?
Tak, jeśli potraktowałoby się modę w Polsce poważnie, na szczeblu biznesowo-ministerialnym. Jako przemysł, a nie fanaberię młodych dzieciaków, hipsterów z placu Zbawiciela. Przecież moda to biznes. Ty siedzisz w kiecce, ja w koszuli – ktoś to musiał zaprojektować i wyprodukować. Jeżeli polski rząd zrozumie, że warto w modę inwestować, możemy zrobić krok do przodu. Ale musi zmienić się więcej rzeczy. Fashion Week w Łodzi powinien być poważną biznesową imprezą, a nie eventem, na którym jednym z najważniejszych gości jest siedzący w pierwszym rzędzie bloger z psem. Gdyby udało się zorganizować co najmniej sześć edycji odbywających się regularnie co pół roku, impreza miałaby szansę na stałe wpisać się w międzynarodowy kalendarz wydarzeń modowych. Dotychczasowym dziesięciu edycjom to się nie udało. Wtedy też my, projektanci, bylibyśmy w stanie więcej dać z siebie, tak aby regularnie pokazywać tam swoje kolekcje. To oczywiście wymagałoby zrzeszenia grupy ludzi bez kompleksów, a za to z misją, z ideą. Mam jednak nadzieję, że taka grupa ratunkowa w którymś momencie powstanie, bo świat przygląda nam się uważnie. A czas ku temu też jest korzystny. Mamy wręcz modę na modę. Dziś przecież każdy uważa, że może wykonywać ten fach.
To źle?
Kilkanaście lat temu była nas mała grupa – Gosia Baczyńska, Ania Kuczyńska, Maciek Zień, Dawid Woliński, Paprocki&Brzozowski, MNC. A potem długo, długo nic. Trzy, cztery lata temu młoda brać modowa jakby się przebudziła. Co chwila organizowane są targi mody i raz po raz powstają nowe marki. To nie jest do końca mój świat, ale jak najbardziej rozumiem to ożywienie.
Cały wywiad znajdziesz w magazynie: tu!
271 komentarzy