Tym wyborem udowodniliście, że nie taki diabeł straszny, jak go grają. Instytucji, zwykle kojarzonej z rencistami i przymusowymi wycieczkami szkolnymi, udało się przyciągnąć tych, którzy omijali ją szerokim łukiem. O tym, że w filharmonii szczecińskiej można usłyszeć coś więcej niż tylko muzykę klasyków wiedeńskich, opowiedziała dyrektorka Dorota Serwa.
Rozmawiała: Izabela Smelczyńska
Jak wyglądało życie muzyczne w Szczecinie, zanim powstał nowy budynek filharmonii?
Stanowisko dyrektora filharmonii objęłam we wrześniu 2012 r. Budowa nowego obiektu rozkwitała, tym samym oczekiwania względem niego rosły. Życie muzyczne ograniczało się jedynie do piątkowych koncertów. Już wtedy nieśmiało wprowadzaliśmy wystawy, rozszerzaliśmy ofertę edukacyjną, ale tak naprawdę było to tylko przygotowanie do tego, co miało nadejść wraz z otwarciem nowego budynku filharmonii. Nie ukrywam, że nowe warunki, nowa sala prób i sala główna stały się ogromną inspiracją do kreowania szalonych pomysłów. Sama architektura, która nie tylko na tle Szczecina, ale i całej Polski, jest bardzo oryginalna, dawała nam możliwości wyjścia poza standardowo rozumianą definicję instytucji. Kolejnym punktem zaczepienia był Koncerthaus (centrum kulturalne Szczecina w XIX/XX wieku, na jego miejscu została wybudowana dzisiejsza siedziba Państwowej Filharmonii im. M. Karłowicza – przyp. red.), który kiedyś był prawdziwym domem muzyki i sztuki.
Czy szczecinianie faktycznie chętniej wybierają się teraz do filharmonii?
Jest wierne od lat grono melomanów – dla wielu starszych osób koncertowe piątki były rodzajem święta i obowiązku. Część publiczności to ludzie, którzy przychodzą z ciekawości – chcą zobaczyć budynek. Jest też spora grupa, która wcześniej w poszukiwaniu ciekawego repertuaru jeździła do Poznania albo do Berlina. Już nie muszą wyjeżdżać, bo program szczecińskiej filharmonii spełnia ich oczekiwania. A dzięki temu, że otworzyliśmy się na gatunki inne niż tylko muzyka klasyczna, zyskaliśmy nowe grono słuchaczy. Coraz częściej gościmy melomanów z ościennych województw, a nawet wycieczki z Niemiec.
Chodzenie do filharmonii zaczęło być modne?
Nie chcę zapeszać, ale można tak powiedzieć. Sezon się jeszcze nie skończył, ale sądząc po liczbie sprzedanych biletów, mogę śmiało powiedzieć, że nowy budynek filharmonii zadziałał jak magnes. Krążą nawet plotki, że bilety rozprowadzamy tylnymi drzwiami, bo niemożliwe jest, że tak szybko się rozchodzą.
A co z młodą publicznością, która filharmonie postrzega raczej przez pryzmat klasyków wiedeńskich: Haydna, Mozarta i Beethovena?
To właśnie z myślą o nich powstał cykl „Soundlab” – filharmoniczne laboratorium muzyki elektronicznej, które ma podkreślić związki między muzykami, słuchaczem a przestrzenią. Potraktowaliśmy bryłę budynku jako formę, w której wzajemnie przenikają się dźwięk i kształt. Soundlab nawiązuje również do nieistniejącego już festiwalu w Szczecinie – Musica Genera. Pozostawił on niedosyt, zwłaszcza wśród osób zafascynowanych muzyką improwizowaną i elektroniczną. Chcieliśmy najpierw nadać „Soundlabowi” tło historyczne, dlatego gościliśmy m.in. związanego ze Szczecinem Marka Bilińskiego, grupę SBB, pojawi się również Brandt Brauer Frick, Atom String Quartet wraz z Andrzejem Smolikiem czy Klaus Schulze. Wnętrza filharmonii uwypuklają związek między architekturą a muzyką. Elektronika jest futurystyczna. Przyznam, że nie wiem, w którą stronę ten pomysł ewoluuje, bo ma on formę laboratorium, więc wszystko jest możliwe.
Przełamujecie również stereotyp, że wielkimi instytucjami zarządzają mężczyźni. Chyba żadna inna filharmonia w Polsce nie jest tak sfeminizowana jak szczecińska: dyrekcja, pierwsza dyrygent i kierownik muzyczny orkiestry symfonicznej – to stanowiska zajmowane przez kobiety.
Tak, jest to w zasadzie przypadek, ale muszę przyznać, że bardzo dobrze współpracuje się nam w takim zespole. Pochodzę ze Szczecina, ale przez długi czas mieszkałam i pracowałam w Warszawie. Zawsze jednak marzyłam, aby zrobić coś dla mojego rodzinnego miasta. Mam nadzieję, że nowy budynek filharmonii jest dobrym pretekstem, aby odczarować stereotyp miasta oddalonego i pokazać, że Szczecin jest ważnym miejscem na kulturalnej mapie Polski.
Koniec roku kalendarzowego to jednak nie koniec sezonu muzycznego. Na co warto już teraz rezerwować bilety?
Maj będzie filmowy, bo planujemy koncert z „Kubrickiem w tle”, a dorobek tego reżysera to cała historia muzyki. W czerwcu czekamy na Klausa Schulze, a miłośnicy free jazzu – na Johna Zorna. Ciekawie zapowiada się również publikacja, nad które właśnie pracujemy – seria wierszyków napisanych przez Grzegorza Wasowskiego na podstawie klasycznych utworów. Przygotowujemy też grę planszową dla najmłodszych.