Taksydermista podgląda życie swoich klientów oczami wypchanych zwierząt. Matka szuka córki. Dermowidz przepowiada przyszłość ze swoich tatuaży. Reżyser szuka natchnienia na plaży. Młoda kobieta chce zagrać rolę życia. „Syrena z Mongaguá” to konglomerat historii, które zmierzają do wspólnego finału. Scenarzyści mieszają gatunki, wątkom komediowym i melodramatycznym towarzyszą sceny dramatyczne i groteskowe, pojawia się gore. Niestety ten eklektyzm nie jest spójny. Fabuła – podobnie jak postać z finału komiksu – wygląda jak pozszywana i co chwila wyłażą z niej wnętrzności. Thiago Moraes Martins i Marcos Paulo Marques zdają się budować historię o ludzkich pragnieniach, ale zakończenie jest oczywiste i dość banalne. Motyw kobiety marzącej o karierze aktorki czy reżysera, którego wenę zabił alkohol, to znane klisze. Scenarzyści komiksu próbują je odświeżyć, wprowadzając elementy groteskowe i nadnaturalne, ale efekt jest karykaturalny. Cierpi na tym cała fabuła, a dramaty każdej z postaci tracą moc i realność. Najciekawiej wypada jedynie zasygnalizowany wątek szczęścia. W komiksie pokazano je jako realizację własnych pragnień, nawet jeśli są absurdalne lub destruktywne. Tragiczny finał staje się happy endem.
Najlepsze w „Syrenie…” są rysunki Martinsa. Artysta operuje ostrą, wyrazistą kreską, a jego prace są dynamiczne i pełne ekspresji. W komiksie spora część narracji została przeniesiona na obraz i są to zwykle najlepsze momenty, bo często dialogi mają w sobie tyle życia, co wy-rzucone na brzeg plaży glony. [Łukasz Chmielewski]
“Syrena z Mongagua”, scen. Marcos Paulo Marques, rys. Thiago Moraes Martins, tłum. Jakub Jankowski, wyd. Timof i cisi wspólnicy, 2017
2 komentarze