W czasach gdy wszyscy korzystamy z map Google’a, Ula Jurkowska pozwala tym tradycyjnym żyć dalej. Z przedmiotów użytkowych zamienia je w ozdobne. Sztuka wskazuje drogę.
– Mapy są piękne. Wijące się rzeki, układ miast, tych zbudowanych według konkretnego planu urbanistycznego jak np. Barcelona, i tych starożytnych, jak Akaba w Jordanii, która wygląda jak misternie ułożone kafelki – mówi Ula Jurkowska. To właśnie fragment mapy Akaby wybrała na pierwszą wizytówkę Maptu. Choć z wykształcenia jest psychologiem, pod koniec studiów na UW doszła do wniosku, że jednak nie chce być psychoterapeutką. Poszła na SGH i spróbowała szczęścia w pijarze. – Pracowałam w kilku agencjach, z sukcesami, ale w pewnym momencie zdenerwowałam się na system pracy, musiałam odpocząć – wspomina, ale nie chce wchodzić w szczegóły. Woli zagłębiać się w mapy. Rok temu pomagałam przyjaciółce remontować pokój. – Powiedziała, że chciałaby powiesić w nim mapę Japonii. Grafika była moim hobby, więc rzuciłam: „słuchaj, ja ci to zrobię, ściągnę z Google’a, nałożę jakieś filtry, będzie pięknie!” Okazało się, że projektowanie map to ogromna dziedzina wiedzy. Zagłębiłam się w nią. Ten mój pomysł: „raz, dwa i będzie mapa”, okazał się zupełnie nietrafiony – wspomina. Trafiony był za to sam pomysł, żeby mapami się zainteresować. Ula pobiera je z otwartej bazy Openstreetmaps.org i zamienia w ozdobne plakaty.
Uberem do celu
Pierwszą mapę zrobiła jesienią zeszłego roku, w listopadzie powstała strona, a od kwietnia Maptu ruszyło pełną parą. Drugi, trzeci i piąty klient to była jeszcze rodzina i znajomi, Ula dobrze pamięta więc pierwsze prawdziwe zamówienie, takie od zupełnie obcej osoby: – To była mapa Otwocka – mówi i uśmiecha się szeroko. – Zamówienia się przeróżne. Bardzo lubię robić prezenty ślubne. Zrobiłam np. mapę Rzymu z serduszkiem na schodach Hiszpańskich, bo tam para się poznała. Było też zamówienie na mapę Woli w kształcie tortu. Bardzo się głowiłam, jak to zrobić, żeby nie wyszła kompletna tandeta. Udało się. Było też zamówienia na mapę w kształcie medytującego jogina – wylicza. Ale zanim Maptu wskoczyło na właściwe tory, Ula musiała próbować różnych dróg, żeby na siebie i tę swoją pasję zarobić. Odpoczywając od pijaru, łapała się różnych zajęć, była m.in. korepetytorką i… kierowcą Ubera. – Długo nie jeździłam, bo to ciężka praca, zwłaszcza dla kobiety, te ciągłe komentarze! – wspomina. – Mój pierwszy klient był przerażony, że wiezie go kobieta, szczególnie że choć jestem po trzydziestce, miewam problemy z kupieniem piwa, jeśli zapomnę dowodu. Mimo że zawsze miałam w kieszeni gaz pieprzowy, doszłam do wniosku, że może ta praca to nie jest najlepszy pomysł – podsumowuje. – Ale mapę kiedyś w taksówce sprzedałam! – śmieje się. – Wiozłam parę, w rozmowie wyszło, że poznali się w Japonii, a ja w bagażniku miałam akurat mapę Katowic i Tokio! Shandlowałam Tokio.
Tajemnica mapy
Uli mapy kojarzyły się dotąd m.in. z dzieciństwem, z wyprawami na wakacje. – Jechało się całą rodziną przez dwa dni samochodem do Hiszpanii, nie było smartfonów, więc oglądało się te mapy w atlasie i myślało: „o boże, to jeszcze tak daleko!”. Gdy pytam ją, o co chodzi z tymi mapami, na czym polega ich tajemnica, odpowiada: – Wspomnienia! Ludzie lubią otaczać się przedmiotami, które budzą wspomnienia, przywołują przeżycia. Mapa jest z jednej strony czymś bardzo konkretnym: gdy jest dokładna, można śledzić uliczki, place itd. Ale ta plątanina linii jest jednocześnie abstrakcyjna, ma moc symbolu.
5 komentarzy