Najpóźniej za cztery lata na Wisłę wrócić mają baseny przepływowe – czyli wypełniane wodą z rzeki – takie, w jakich m.in. warszawiacy kąpali się jeszcze na początku lat 70. Dziś chętnych do wsadzania nosa w Wisłę przybywa, choć oficjalnie kąpiel w niej jest zabroniona. Sprawdzamy, jak miasta traktują swoje rzeki i jak rzeki odwdzięczają się mieszkańcom powstałych na ich brzegach metropolii.
– Wchodząc na teren Badeschiff, trzeba najpierw przedrzeć się przez pozostałości przerdzewiałej hali sprawiające wrażenie opuszczonej przetwórni rybnej, a nie ultramodnej miejscówki, w której w weekendy trudno postawić klapek, nie mówiąc już o rozłożeniu leżaka – mówi Mateusz Adamski, didżej i menadżer warszawskich klubów Hydrozagadka i Rejs. Basen Badeschiff poleciła mu jego była dziewczyna, która wiedzie obecnie szczęśliwy żywot mężatki w Berlinie i na której wskazówki Mateusz zdaje się przy każdej wizycie w stolicy Niemiec. Tym razem pojechał zobaczyć Bruce’a Springsteena. A po koncercie, w upalny czerwcowy dzień, wybrał się na Kreuzberg na położony na rzece miejski basen. Moja wizyta przypadła na poniedziałkowe przedpołudnie, więc chillowałem się w całkiem komfortowych warunkach, jedynie w towarzystwie pracujących na freelansie Niemców – opowiada. Berliński Badeschiff to w zasadzie klub połączony z niewielką plażą i całkiem sporym basen wpuszczonym bezpośrednio w nurt Sprewy. Prostokątna niecka wyniesiona jest na około metr nad powierzchnię rzeki. – Z basenu rozciąga się dziwnie kojący widok na zabudowany biurowcami przeciwległy brzeg Sprewy – wspomina. Wstęp do Badeschiff kosztuje pięć euro, a siedzieć można tam do oporu. – Bo w zasadzie po co stamtąd wychodzić? – zastanawia się Mateusz. – Leżysz na plaży w pełnym słońcu, pijesz drinki, słuchasz techno. Gdy zgłodniejesz, to na miejscu jest satysfakcjonująca oferta gastronomiczna, a dwa kroki za bramą rewelacyjny bar z burgerami. Jak się ściemni, to zakładasz szorty na kostium kąpielowy i bawisz się do rana, nie wychodząc poza bramę – snuje swoją wizję weekendu idealnego. Gdy pytam go, czy takie miejsce sprawdziłoby się nad Wisłą, odpowiada, że na pewno pozbawiłoby klientów całą konkurencję w promieniu kilku kilometrów. Ale dodaje też: – By takie miejsce mogło u nas funkcjonować na podobnych zasadach, trzeba by robić ostrą selekcję, której w Berlinie nie ma, bo tam po prostu „Ordnung muss sein”. U nas trzeba by odsiewać klientów awanturujących się. Woda + alkohol + polska cebula to przepis na tragedię. Sorry, może za dziesięć lat – mówi. Jako didżej grający w różnych nadwiślańskich miejscówkach nieraz widział śmiałków brodzących w Wiśle. – Na szczęście nie spotyka się raczej nikogo zanurzającego się głębiej niż po pas. Wisła to zdradziecka rzeka! – przestrzega Mateusz.
Bez klasy
– Każdy, kto wchodzi do Wisły w Warszawie, czyni to na swoją własną odpowiedzialność – przestrzega Joanna Narożniak z Mazowieckiej Inspekcji Sanitarnej. – Wisła jest kapryśną rzeką. Jej dno jest zmienne, nurt silny, wiry częste – tłumaczy. A jak jest z jej czystością? Tu sprawa nie jest już tak prosta. Jakość polskich rzek monitoruje się w sposób ciągły dopiero od 1964 r., kiedy to wyodrębniono trzy klasy czystości. Klasa I obejmowała wody nadające się do spożycia, II – wody odpowiednie do pojenia zwierząt i do celów rekreacyjno-sportowych, III – wody odpowiednie do wykorzystania w przemyśle oraz do nawadniania pól uprawnych. Rzeki niespełniające żadnych norm określano jako pozaklasowe, czyli nienadające się do niczego. Wyniki badań wykazywały systematyczny spadek czystości polskich rzek. „O ile w 1964 r. do klasy I zaliczono 31,6% łącznej długości badanych rzek, o tyle w 1990 r. było ich zaledwie 0,4%. Przybywało jednocześnie wód pozaklasowych, których w 1964 r. odnotowano 28,8%, a w 1990 r. stanowiły one już aż połowę badanych odcinków. Lata 90. przyniosły dalsze pogorszenie czystości naszych rzek” – czytamy na portalu woda.edu.pl, finansowanym przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Bez strachu
Wiedzą coś o tym rdzenni mieszkańcy Warszawy i krakowiacy. Na przedwojennych zdjęciach na nadwiślańskich miejskich plażach ludzie tłoczą się jak w nadmorskim kurorcie. Życie tętni nie tylko na piasku – co już od kilku lat znowu dzieje się w stolicy – ale i na wodzie. I nie są to komercyjne barki i tramwaje wodne, ale rybacy, flisacy i pływacy. Oprócz „gołej” rzeki mniej odważni do dyspozycji mieli też baseny przepływowe, czyli napełniane wodą wiślaną. Ostatni z warszawskich basenów przepływowych działał jeszcze w latach 60. XX wieku, a na początku lat 70. do dyspozycji mieszkańców stolicy były strzeżone kąpieliska na Wiśle. Potem woda stała się niebezpiecznie brudna i kąpali się tylko najtwardsi prażanie. Sytuacja poprawiła się nieco na przełomie XX i XXI wieku. Po pierwsze dlatego, że od 1990 r. polityka państwa zaczęła na poważnie uwzględniać ochronę środowiska, po drugie – bo w 1998 r. Polska rozpoczęła przygotowania do wejścia do struktur unijnych. Głównym zadaniem, jakie „Zła Unia” postawiła przed nowymi krajami w obszarze ochrony środowiska, była poprawa jakości wody. Od tamtej pory stan polskich rzek stale się polepsza. Trudniejsza jest natomiast jednoznaczna odpowiedź na pytanie, jaki ten stan jest obecnie. Od 2005 r. w Polsce obowiązuje bowiem pięć klas jakości wód powierzchniowych – zgodnych z normami Unii Europejskiej. „Nowszy podział uwzględnia o wiele więcej czynników niż wcześniejszy, co utrudnia bezpośrednie porównanie wyników, ale daje naukowcom dużo więcej informacji pomocnych w ochronie rzek”, czytamy w opracowaniu „Rzeki z klasą. Brudna historia polskich rzek”, na portalu woda.edu.pl.
Kopenhaga o swoje wody (i mieszkańców) dba bardziej niż Warszawa. Ostatnie kąpieliska na Wiśle zamknięto – z powodu zanieczyszczenia wody – na początku lat 70.
Bez coli
Monitoring Wisły prowadzi Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Na jego stronie (www.wios.warszawa.pl) można zapoznać się z wynikami najnowszych (przeprowadzonych w 2015 r.) badań. W niekończącej się excelowej tabelce można sprawdzić najróżniejsze aspekty stanu wody – od biologicznych, przez chemiczne, po fizyczne – dla każdego badanego odcinka i porównać wyniki z dopuszczalnymi normami. – Mimo że z roku na rok woda jest coraz czystsza, to jednak nadal pewne wskaźniki nie ulegają poprawie – mówi Joanna Narożniak. Bo to właśnie Sanepid bada, czy kąpiel jest bezpieczna dla człowieka. A badania takie wykonuje w miejscu wyznaczonym na kąpieliska. Nie ma takich miejsc, nie ma więc jednoznacznych badań pod kątem zdatności Wisły do kąpieli. Proste. Ale wkrótce kąpieliska na rzece mają się znowu pojawić. „Woda w Wiśle jest na tyle czysta, że miasto planuje reaktywację kąpielisk!”. „Po wielu latach na wiślane plaże powrócą legendarne baseny przepływowe!”, donosiły niedawno internetowe portale. Władze Warszawy zapowiadają dwa kąpieliska. – Będą do dyspozycji najpóźniej w 2020 r. – zapowiada Marek Piwowarski, pełnomocnik miasta ds. zagospodarowania nabrzeża Wisły. W programie inwestycyjnym Dzielnica Wisła 2014-2020 na przystanie i kąpieliska przeznaczono 30,4 mln złotych. Jak zapowiada Marek Piwowarski, pierwszy basen ma powstać na wysokości Portu Praskiego, drugi przycumowany zostanie przy Cyplu Czerniakowskim, gdzie przed wojną była duża plaża i wspomniany wcześniej ostatni basen przepływowy na Wiśle. Możliwe, że powstanie także zaproponowana przez mieszkańców w ramach budżetu partycypacyjnego na rok 2017 pływająca sauna…
Kiepówka plamista
Na pytanie, czym może grozić kąpiel w Wiśle, otrzymuje się zwykle odpowiedź wymijającą. – To zależy od indywidualnej odporności organizmu. Są ludzie, którym nic się nie stanie, a są osoby, które mogą zareagować silną reakcją alergiczną, zapaleniem skóry. W wodzie są gronkowce, bakterie coli – dodaje Narożniak. My w „Aktiviście” najwyraźniej należymy do szczęściarzy o sporej odporności, w Wiśle kąpiemy się regularnie i w całości, na wszelki wypadek wybieramy jednak plaże położone na południu Warszawy, czyli wchodzimy w Wisłę, zanim ta na dobre wsiąknie w miasto. W pamięci mamy raport Greenpeace’u, który w 2008 r. alarmował, że jednym z głównych źródeł zanieczyszczenia Wisły jest właśnie miasto Warszawa, z którego niemal 50% ścieków trafiało wówczas wprost do rzeki. Od tego czasu sporo się zmieniło, a miasto – oprócz regulacji prawnych – prowadzi dodatkowo coraz lepsze akcje społeczne, jak nakręcony przez Zespół Wespół dla dzielnicy Wisła filmik „Z kamerą wśród śmieci”, w którym Krystyna Czubówna opowiada o niezwykłych stworzeniach zamieszkujących przepływającą przez tereny miejskie rzekę. „Jesteśmy właśnie świadkami narodzin kiepówki plamistej. Należąca do rodziny filtrowców kiepówka żyje w licznych koloniach. Już od godzin porannych spotykamy zastępy tych osobników przemierzających plaże i lasy. Spieszą do budowy swojego gniazda: kiepowiska” – słyszymy charakterystyczny głos z offu, komentujący poklatkowe wędrówki nadwiślańskich śmieci. Oprócz kiepówki, poznajemy też butlodzioby szmaragdowe, rurogłówy prążkowane, sarnopony europejskie i chłodziki rdzawe. Choć właściwie dobrze je już znamy, bo sami je tam zostawiamy.
Spływ fotelowy
Do refleksji nad stanem otaczających nas rzek zachęcała też kilka lat temu artystka Cecylia Malik. Nakręcona przez Piotra Pawlusa seria filmów „6 rzek” dokumentuje spływ Cecylii każdą z przepływających przez Kraków rzek. Gdy się je ogląda, zadziwia zarówno dzikość natury, którą mamy w mieście na wyciągnięcie ręki, jak i ilość (i gabaryty) śmieci, jakie ludzie wrzucają do płynącej – z coraz większym trudem – tuż pod ich nosami wody. Cel i edukacyjny, i rozrywkowy stawia sobie natomiast krakowska Wodna Masa Krytyczna. Odbywający się od 2012 r. obywatelski performance zachęca do wchodzenia z rzeką w interakcje. – Spotykamy się na Wiśle, by nie tylko podziwiać ją z dystansu, ale by jej doświadczyć. Poznać osobiście, spłynąć razem i przede wszystkim wspólnie się bawić – deklarują organizatorzy. Zgodnie z prawami fizyki, z której to dziedziny pojęcie masy krytycznej zostało przez miejskich aktywistów zaadaptowane, chodzi o zmianę. Masa krytyczna to minimalna masa, jaka jest potrzebna, aby po rozszczepieniu jednego jądra atomowego nastąpiła reakcja łańcuchowa. A więc twórczy ferment, zmiana. – Nie jest to wcale oczywiste, ale rzeka to przestrzeń publiczna. Każdy może jej używać. Żeby pływać, nie trzeba mieć zarejestrowanego pojazdu wodnego, niepotrzebne jest prawo jazdy. Wystarczy mieć 16 lat i kapok na pokładzie – przekonują organizatorzy. A krakowian długo przekonywać nie było trzeba. Mieszkańcy miasta coraz chętniej – mimo utrudnień ze strony jego władz – biorą rzekę w swoje ręce. 25 czerwca można więc było zobaczyć na Wiśle ludzi pływających m.in. w dziecięcym baseniku ogrodowym, fotelu, na wielkim flamingu czy lajkoniku własnej konstrukcji. Były też materace, tratwy, kajaki i deski surfingowe. Smutnym przykładem miasta, które odwróciło się od swoich rzek, jest natomiast Łódź. Kiedyś skupisko osad położonych nad 18 rzekami – z czasem i wraz z rozrostem i industrializacją zamieniło się w miasto niemal odcięte od wody: prawie połowa długości wszystkich dróg wodnych Łodzi płynie podziemnymi kanałami, większość rzek zamieniła się zresztą w strumienie, a czasem wręcz ścieki.
Wodny świat
Brytyjski architekt Chris Romer-Lee przeżył podczas wizyty w Zurychu objawienie. Zobaczył ludzi pływających w tamtejszym jeziorze i nie mógł uwierzyć własnym oczom. „Przecież to jest jak wielki, naturalny basen!”. Fakt, że nie mieściło mu się w głowie, że można zanurzyć się w naturalnym zbiorniku wodnym położonym w granicach miasta, pokazuje, z jak mętnymi wodami mają na co dzień do czynienia mieszkańcy wielkich metropolii. Na szczęście nie wszystkich. W swoich wodach bez strachu mogą kąpać się np. mieszkańcy Kopenhagi. Rzekę próbują przywrócić mieszkańcom władze Bostonu, którzy – gdy Charles River sięgnęła dna (stan jej wody został oceniony jako alarmująco zły) – wstrzymali odprowadzanie ścieków i stopniowo oczyścili ją do tego stopnia, że możliwe bywa otwieranie tymczasowego kąpieliska. Berlińczykom też marzy się kąpiel bezpośrednio w rzece. Plany mają, jak to Niemcy, ambitne: z jednego z nieużywanych kanałów odchodzących od Sprewy chcą utworzyć 700-metrowy basen z filtrowaną wodą. Jeśli im się uda, będzie to największy odkryty basen na naszej planecie. O dziwo, unijne normy o czystości wód wzięli sobie do serce Brytyjczycy. Londyńska Akademia Sztuk Pięknych razem z Architecture Foundation (organizacją non profit) ogłosiły konkurs na wizję przyszłości Tamizy. „Zaprezentowaliśmy utopijny obraz basenów przepływowych zasilanych wodą z rzeki”, opowiadał wspomniany już architekt Chris Romer-Lee, zainspirowany swoją wizytą w Zurychu. Pomysł zaowocował crowdfundingową kampanią, zakończoną spektakularnym sukcesem. Zbiórkę pieniędzy na The Thames Baths Lido rozpoczęto na Kickstarterze w kwietniu ubiegłego roku i już po miesiącu zebrano całą potrzebną na budowę sumę. Problemem pozostaje jednak czystość wody w rzece. O krok dalej poszli więc nowojorscy architekci, których projekt + POOL to nie tylko wielki otwarty basen przycumowany do brooklyńskiego nabrzeża, ale też stacja oczyszczająca wodę w rzece. Jeśli testy systemu filtrującego zakończą się sukcesem (potrzebne do budowy basenu fundusze również zostały już w większości zebrane za pośrednictwem Kickstartera), na East River unosił się będzie basen oczyszczający prawie dwa miliony litrów wody dziennie. Dong-Ping Wong, jeden z architektów stojących za + POOL, wychował się w położonym nad Pacyfikiem San Diego, podkreśla więc, jak ważny jest dla ludzi kontakt z wodą. „Zbyt wielu mieszkańców dużych miast ma za daleko do przyrody”, mówił w jednym z wywiadów. „A przecież to taka naturalna potrzeba – widzisz wodę, chcesz się w niej zanurzyć”.
2 komentarze