Pogłos: Sigur Rós @ Park Sowińskiego, 25.06

Czy można napisać o koncercie #SigurRós bez patosu i egzaltacji, a jednocześnie unikając cynizmu, negującego wszelkie emocjonalne i estetyczne uniesienia? Skłonności islandzkiego kwartetu do manieryzmu i egzaltacji są tak silne, że łatwo się skrzywić w obronie własnej duchowej równowagi. Z drugiej strony nie trzeba być zaraz neurotykiem, żeby ciężko westchnąć pod naporem przytłaczających dźwięków walących nie tylko uszach ale też w miękkie części słuchacza. Dość powiedzieć, że kto tego wieczoru raz przynajmniej skrycie nie chlipnął, ten nie był naprawdę na koncercie Jonsiego i kumpli. Zresztą tracklista też trafiała w splot słoneczny – oszczędnie potraktowana najnowsza płyta #Kveikur wyraźnie ustępowała miejsca hajlajtom z dyskografii #SigurRós. Zagrany jako drugi słynny „Svefn-g-englar” z „Ágætis byrjun” był wstępem do prawdziwego „the best of..” – każdy kolejny potężny cios wątłych muzyków witany był z dzikim wrzaskiem zachwyconej publiki. Introwertyczni, skupieni na swoich instrumentach muzycy eksplodowali w strumieniach ostrych świateł bądź snuli delikatne dźwięki pomiędzy nastrojowymi lampkami rozstawionymi po całej scenie. Pogoda też dołożyła swoje trzy grosze – od tyłu amfiteatru zrywał się co chwilę gwałtowny wiatr – jakby kolejny efekt specjalny pod fale wzburzonego morza na hipnotyzujących wizualach do „Sæglópur”, opowiadającego przecież o tonących marynarzach. Finał zaś, łącznie z powalającym zakończeniem enigmatycznej płyty „( )”, utonął w deszczu. Mogło być lepiej? Chyba nie. Nie spotkaliśmy nikogo, kto nie wyszedłby z tego koncertu emocjonalnie rozwalony, ale też totalnie szczęśliwym (choć z lekkim posmakiem smutku). Taki to paradoksalny zespół, ten nasz ukochany #SigurRós.

#AmfiteatrParkuSowińskiego #Warszawa, #25.06

Dodaj komentarz

-->