Muzyka: Pink Floyd

Na kolanach

Wieść o nowej płycie Pink Floyd dotarła do mnie któregoś trudnego poranka podczas tegorocznego Open’era, wprawiając mnie i moich zdziadziałych mentalnie ziomków w stan bliski euforii. „No bo przecież Floydzi! Stary, TA gitara! TE solówki! Może ruszą też w trasę?! Może chociaż w Hyde Parku zagrają dla miliona osób?! Weź, puść jeszcze raz »Comfortably Numb«!” Tak to mniej więcej wyglądało. Oczywiście rzeczywistość okazała się mniej różowa, „The Endless River” to w większości instrumentalne rozwinięcie strzępów kompozycji pozostałych z sesji „The Division Bell”, ostatniej płyty zespołu, która ukazała się 20 (!) lat temu. I jednocześnie epitafium dla zmarłego w 2008 r. klawiszowca grupy Ricka Wrighta, którego archiwalne partie zdają się odgrywać kluczową rolę na płycie.

Jak to oceniać? Cóż, niżej podpisany słucha tej płyty na kolanach. Od dobrych kilku lat nie przesłuchałem w całości żadnego albumu Floydów, ale mam ciarki na samą myśl o tym, że muszę komuś tłumaczyć, jak genialny to zespół. Nie sugerujcie się więc powyższą oceną, bo mam problem z trzeźwym myśleniem, gdy słyszę te momentalnie rozpoznawalne dźwięki gitary („Surfacing”), powtórnie wykorzystany głos fizyka Stephena Hawkinga („Talkin’, Hawkin’”), klawiszowe plamy budzące tak miłe skojarzenia z kompozycjami „Us and Them” czy „Shine on You Crazy Diamond”. A gdy na finał dostajemy jedyną w zestawie normalną kompozycję z wokalem, pozostaje pewność, że lepszego epitafium Najlepszy Zespół Wszech Czasów nie mógł sobie sprezentować.

Pink Floyd
„The Endless River”
Warner Music Poland

Dodaj komentarz

-->