Rolnik sam na Marsie
Ridley Scott przystępując do realizacji „Marsjanina”, znał już podobno rewolucyjne doniesienia NASA o obecności wody na Czerwonej Planecie. Czyżby twórca miał też przecieki o planowanym podboju Marsa, a jego nowy film tę konkwistę antycypował? „Marsjanin” jest jak policzek wymierzony filmom science fiction. Chociaż akcja rozgrywa się w kosmosie, nie uświadczymy tu szaleństwa wyobraźni. Zielone ludziki twórca włożył między bajki, egzystencjalne rozważania zastąpił walką o zaspokojenie najprostszych potrzeb, a wystawność produkcji ograniczył do scen dziejących się na statku kosmicznym. „Marsjanin” to kino wręcz antygatunkowe.
W ostatnim czasie kinowi twórcy przekonywali nas, że zanim z kosmosu nadciągną najeźdźcy chcący podbić naszą planetę, wykończy nas depresja, o którą najłatwiej w międzygwiezdnej przestrzeni. Justine z „Melancholii” Larsa von Triera, w której żyłach płynęła czarna żółć, spoglądała smutnym wzrokiem w niebo. Astronautka Ryan Stone w „Grawitacji” Alfonsa Cuaróna, zbliżając się do (a może oddalając od?) Księżyca, wyła doń jak pies. Ból istnienia, świadomość kruchości życia i nieistotności jednostki we wszechświecie, wszechobecna pustka – oto składowe współczesnego filmu „kosmicznego”. W „Marsjaninie” jest odwrotnie. To pochwała życia, zaradności, witalności i biologii. Bohaterem jest obdarzony fizjonomią Matta Damona Mark, botanik, który w wyniku nieprzewidzianych okoliczności utknął samotnie na Marsie. Zamiast płakać nad swoim losem, mężczyzna od razu bierze się do roboty. Metodą chałupniczą za pomocą odchodów, folii i taśmy izolacyjnej tworzy coś na kształt szklarni, w której hoduje ziemniaki. Polacy mogą być spokojni: z naszej ulubionej potrawy nie będziemy musieli rezygnować nawet na Marsie.
Kiedy Mark znajduje rozwiązanie kolejnych problemów (pozyskanie wody, nawiązanie łączności z Ziemią czy ładowanie akumulatorów łazika), zawsze raczy nas racjonalnym, naukowym argumentem. Przytacza go jednak w taki sposób, jakby sam nie wierzył w to, co dzieje się dookoła niego. Kiedy zaś powinie mu się noga, na ekranie robi się naprawdę komicznie.
Komediowe wstawki ujmują filmową opowieść w nawias. Konkwista Marsa dokonuje się z dziecinną naiwnością i taką samą frajdą. Groza kosmosu została wessana przez czarną dziurę. Jeśli coś mogłoby się nie powieść, to jedynie z winy człowieka. Za błędy zapłacimy sami. Nie znajdziemy kozła ofiarnego w postaci obcego czy innego złego. Szkoda tylko, że Scott nie posunął się dalej w tych harcach. Do podstawowych potrzeb bohatera zaliczają się łaknienie i pragnienie, ale czy naprawdę mężczyzna w kwiecie wieku zdołałby wytrwać w celibacie wiele długich miesięcy, nie myśląc nawet o masturbacji. Pod tym względem włącza się Scottowi typowa hollywoodzka zachowawczość. Po podboju Marsa nawet tam będziemy udawać, że wszystko, co ludzkie, jest nam obce.
„Marsjanin”
(„The Martian”)
reż. Ridley Scott
obsada: Matt Damon, Jessica Chastain, Kristen Wiig, Michael Pena, Jeff Daniels
USA 2015, 142 min
Imperial-Cinepix, 2 października
Zobacz także:
Co nas nie zabije – David Lagercrantz
Jeśli piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami, to czyściec bez wątpienia kontynuacjami powieści. „Co nas nie zabije” Davida Lagercrantza jest zapowiadaną szumnie niczym ślub Kim Kardashian kontynuacją trylogii „Millennium”. Czytaj więcej>>
Młodość – reż. Paolo Sorrentino
Sztuka i komercja, metafizyka i proza życia, banał i mądrość – Paolo Sorrentino w swoim nowym filmie ponownie zestawia ze sobą przeciwstawne światy, dowodząc, jak cienka dzieli je granica. Czytaj więcej>>
Po zaostrzającej apetyt wakacyjnej EP-ce „Ego” oraz świetnym koncercie na festiwalu Tauron Nowa Muzyka wreszcie ukazał się debiutancki longplay chyba najgorętszego obecnie duetu polskiej elektroniki. Czytaj więcej>>