Bardzo lubię takie zaskoczenia. Zespół Everything Everything od początku pozostawał gdzieś na skraju mojego zainteresowania.
Debiutancki album „Man Alive” Anglików ominął mnie niepostrzeżenie, a „Arc” wysłuchałem zachęcony niezłymi recenzjami i poniekąd z dziennikarskiego obowiązku. Trzeci album czwórki z Manchesteru dość niespodziewanie wylądował w moim odtwarzaczu (kogo ja chcę oszukać?! W moim Spotify…) i równie niespodziewanie słucham go od kilku dni, na co w życiu nie postawiłbym pięciu złotych. Widać Everything Everything trafili ze swoim art-popem w mój obecny nastrój.
Od strony muzycznej grupa dalej kroczy ścieżką obraną już na debiutanckiej płycie, umiejętnie poszerzając spektrum środków ekspresji. Kompozycje są odpowiednio skomplikowane (ale nie przekombinowane!), a jednocześnie zaraźliwie chwytliwe i nie nachalnie przebojowe. Aż ma się ochotę opętańczo wydzierać razem z Jonathanem Higgsem. I tańczyć! „Get to Heaven” stoi bowiem w opozycji do wypełnionego wolnymi numerami „Arc”. Przy moich faworytach – „Fortune 500” czy „Regret” – grzechem jest siedzieć.
Everything Everything zrobili za sprawą „Get to Heaven” spory krok w kierunku muzycznego nieba. A na pewno w kierunku głównych scen najważniejszych muzycznych festiwali.
Everything Everything
„Get to Heaven”
Sony Music Polska
Zobacz także:
Love – reż. Gaspar Noé
Jak mało w kinie potrzeba, by wywołać oburzenie i wzbudzić kontrowersje. W 2015 roku wystarczy pokazać w 3D niesymulowane sceny seksu, penisa w wzwodzie i ejakulację wprost w publiczność, by zostać uznanym za prowokatora i hochsztaplera. Czytaj więcej>>
We Are Your Friends – reż. Max Joseph
Najciekawsze „We Are Your Friends” jest wtedy, kiedy główny bohater tłumaczy, w jaki sposób muzyka działa na organizm człowieka. Czytaj więcej>>
Tych jaśniejszych punktów na „Work It Out” jest więcej, a co ważniejsze – trudno się od nich uwolnić. I nawet nie chcę za bardzo zastanawiać się dlaczego. Czytaj więcej>>