#Eminem
„The Marshall Mathers LP 2”
Universal Music Polska
A!A!
Drogi Marshallu,
piszę do Ciebie list, choć na imię nie mam #Stan i dobrze wiem, że po polsku nie rozumiesz, a co poniektórzy insynuują nawet, że dla moich krajan (i Żydów oczywiście) nigdy byś nie zagrał. Byłem kiedyś Twoim fanem. Co prawda nie zaliczałem się do ortodoksów, ale przy każdej możliwej okazji broniłem Twoich umiejętności przed krytyką undergroundowych purystów. I choć nieraz już mnie zawiodłeś, to za każdym razem, gdy wracam do „The Slim Shady LP” i „The Marshall Mathers LP”, morda cieszy mi się jak na przełomie mileniów. Wywróciłeś wtedy #rap grę do góry nogami – powiedziałeś rzeczy, które ważyła się mówić garstka podziemnych MCs, i powiedziałeś je tak jak nikt inny wcześniej. Zamknąłeś mordę rasistom, dokopałeś tym, którzy na to zasługiwali, i… rozbiłeś bank.
Później – z pojedynczymi wyjątkami – było tylko gorzej. Z tego, co mówiłeś ostatnio w wywiadach, wynikało, że sam jesteś tego świadom i teraz wszystko się zmieni. Zaufałem Ci, a Ty mnie oszukałeś. Wytarłeś sobie ryj górnolotnymi obietnicami, tytułem i okładką swojego nowego krążka. Przez blisko 80 minut jego trwania wycierasz sobie ryj tym, co stoi za hip-hopem i Twoją wczesną twórczością. Chyba nie zauważyłeś, że lata 90. bezpowrotnie minęły. Bujać to my, a nie nas. Mamy internet. Ja rozumiem, że wszystkie gwiazdki z boys/girlsbandowego rozdania dawno wymarły i nie masz w kogo bić jak w bęben (w czym zawsze byłeś mistrzem), ale doza autorefleksji, jaką niekiedy wykazujesz, nie pozwala mi wierzyć w to, że o niczym innym nawijać nie potrafisz.
Słyszałem, że istnieje coś takiego jak kryzys wieku średniego, który cofa panów w zaawansowanym już wieku wprost do gimnazjów. Tacy panowie – nieważne, czy stoją za mikrofonem, czy siedzą za kółkiem grzanego na światłach ferrari – widziani z boku są wyłącznie godni politowania. Nie ma co użalać się nad sobą, prężyć się i wspominać czasy świetności, trzeba iść do przodu i (wszech)ogarniać, bo do tego zobowiązuje Twój boski tytuł z własnego nadania. O nagrywanie rap’n’rollowych singli (z pogardzanym przez Ciebie swego czasu Kid Rockiem w klipie) prędzej podejrzewałbym #FredaDursta (jeśli jeszcze żyje) niż kogoś, kto potrafił zerwać ze schematami i robić #rap całkiem po swojemu.
Domyślam się, że wytwórnia nalega na piosenkowe wstawki i gościnne udziały wszelkiej maści popowych wokalistek, ale z takim budżetem i wsparciem postaci pokroju #RickaRubina czy Dr. Dre naprawdę nie ma usprawiedliwienia dla brzmienia, które sprawdzi się co najwyżej w Radiu Eska, i to nawet nie w prime timie. Jeśli naprawdę – jak śpiewa ta lasia w refrenie rodem z najgorszych wytworów stadionowego rocka – stoisz przed wyborem, czy nadal to robić, czy umrzeć, to już chyba lepiej umrzeć. Choć nie, czekaj, może lepiej nie. Nie chcesz przecież, żeby te pijawki z majorsów (na które tak utyskujesz i które zmuszają Cię do tych wszystkich paskudnych zagrań) zbiły fortunę na Twojej śmierci. Wygląda na to, że sytuacja jest niestety patowa i trudno się w niej nie miotać jak 40-latek na studniówce. Dobrze więc, że napisałem ten list. Na początku byłem wkurzony, ale teraz już mi Ciebie tylko żal. Nie na tyle jednak, żeby Cię w jakikolwiek sposób wspierać. Opowiadaj więc sobie, co chcesz, kłam i składaj obietnice, ja już nie słucham.
Nie twój,
Filip Kalinowski
PS A, no i obiecywałeś jeszcze, że koniec z tą manierą rapowania jak Joanna Senyszyn po helu. No i co? I gówno.