Zeitgeist

Zamilska
„Untune”
Mik Musik

„Słyszałeś to?! Laska brzmi jak to wszystko, czym się jaramy, ale jest z Polski.” – mówią do siebie nad butelką regionalnego browaru berlińscy hipsterzy podczas gdy bezlitosny, miarowy rytm wprawia w drżenie membrany ich słuchawek. I nie ma w tym nawet cienia przytyku, bo już u zarania detroickie techno służyć miało za wehikuł do wyrywania się z okowów narodowości, płci i klasy społecznej. Medialna machina, rozpędzona po premierze pierwszego singla śląskiej producentki, myli się więc pytając o to, czy jest ona nadzieją polskiej elektroniki. Pytanie powinno brzmieć: czy jest ona nadzieją elektroniki jako takiej – globalnej, posługującej się tymi samymi narzędziami i egzystującej w ciągłym cyfrowym obiegu trendów, gatunków i stylów. Do niedawna jeszcze bardzo niszowa estetyka twardego, automatycznego, a zarazem hipnotyzującego technicznego grania – którą Natalia obrała jako język wypowiedzi na swoim debiutanckim albumie – ostatnimi czasy wyrwała się z getta undergroundowości.

Zamilska umie wytworzyć odpowiednie ciśnienie akustyczne, zmusić nogi do marszu i chwytliwym samplem wokalnym zjednać sobie mniej zindustrializowanych słuchaczy. Testu długogrającego krążka nie zdała jednak celująco. W pozbawionym narracji, jednorodnym brzmieniowo, kilkudziesięciominutowym locie pojedyncze numery tracą siłę rażenia, a klubowa rytmika – poza ciemnym, dusznym lokalem – nie chwyta za gardło tak stanowczo jak podczas imprezy. I tu chyba leży pies pogrzebany, bowiem ze względu na znajomości i wytwórnię, pod której szyldem wydała, świeżo przeprowadzona do Warszawy artystka trafiła do eksperymentalnego światka, a lepiej poczułaby się w tym tanecznym – rządzonym nie przez longplay’e, ale single i występy live. Wszystko to jednak nie ma większego znaczenia, bo Zamilska nie ma kompleksów i ze swadą idzie po swoje – po piski i wrzaski ekstatycznego tłumu, ręce wznoszące się na zejściach z bitu i propsy od kolegów po fachu z najdalszych fragmentów globu.

2 komentarze

Dodaj komentarz

-->