Promyk słońca

Ray LaMontagne
„Supernova”
RCA

Zanim grupie Mumford & Sons udało się przebić z dźwiękami amerykańskiego folku (a przynajmniej folkopodobnymi) do mainstreamu, podobna sztuka udała się Rayowi LaMontagne’emu, który zadebiutował równo dziesięć lat temu płytą „Trouble”. To właśnie dzięki niej rozkochał w sobie wszystkie brodolubne hipsterki. Szczególnie dobrze radził sobie jego trzeci, wydany w 2008 r. album „Gossip in the Grain”, promowany ogranym w niezależnych rozgłośniach singlem „You Are the Best Thing”. „Supernova” to piąty longplay Amerykanina, a zarazem powrót po czteroletniej przerwie. Musicie przyznać, że to sporo czasu – dla mnie do tego stopnia, że praktycznie zapomniałem o tym jegomościu. Coś więc jest na rzeczy z tym tytułem, bo Ray nie dość, że zjawia się znienacka, to jeszcze mocno odmieniony. Oszczędne, songwriterskie ballady zyskują tu psychodeliczny koloryt albo ustępują przebojowej, rockowej wręcz dynamice, którą zapewniła produkcja sławnego Dana Auerbacha z The Black Keys. Zmienił się nawet trochę głos Raya, nabierając mniej dramatycznej, za to bardziej lirycznej barwy. Ciekaw jestem, czy na jego dźwięk dziewczynom miękną nogi jak dawniej? Z oczywistych względów nie sprawdzę tego na sobie, wystarczy mi jednak, że „Supernova” to przyjemnie zaskakujący błysk na muzycznym firmamencie. [Rafał Rejowski]

3A!
MUZYKA

Dodaj komentarz

-->