Dzieci nie muszą rozumieć sztuki, wystarczy, żeby się z nią dobrze czuły.
Tekst: Alek Hudzik
W Centrum Sztuki Współczesnej wystawa dla dzieciaków. Czułbym się niezręcznie, gdybym wybrał się na nią sam, a co gorsza gdybym sam ze sobą dobrze się tam bawił. Potrzebowałem alibi, skorzystałem więc z okazji, bo właśnie zbliżał się dzień dziecka. Zabrałem do galerii młodszą siostrę i kuzynkę – niech one opowiedzą, jak tam było.
Więc w skrócie było tak: wielki zamek jest ekstra, bo można do niego wejść, schować się w nim, a nawet postraszyć kogoś, kto akurat przechodzi obok. Sterta gąbek i poduszek owinięta w sukno też jest super, bo można się na niej położyć. Podest z wielkich klocków niby fajny, ale taki jakiś zwykły i nic się nie dzieje. Dziwna maszyna, która miała wydawać dźwięki, w ogóle nie jest fajna, bo jest zakurzona, śmierdzi starością, a poza tym przypomina garaż, a garaż jest nuuuuuuuuudny. To by było na tyle. Żeby było jasne, tę stertę gąbek przygotował Bartosz Kokosiński, podest Agata Królak. A stare graty, które wydają dźwięki, to praca Roberta Kuśmirowskiego. Większość obiektów wykonano z miłych w dotyku materiałów, znaczna część to dzieła abstrakcyjne i zdecydowanie kolorowe.
Dzieciaki rzeczywiście mogą wszystkiego dotknąć, sprawdzić, bo sam tytuł podpowiada: „Dotknij sztuki”. To ciekawa obietnica, choć nieco naciągana. Na co dzień maluchy odwiedzające galerie nie będą miały takiej możliwości. Zresztą wystarczy, że zejdą piętro niżej, żeby przy najmniejszej próbie zbliżenia się do prac usłyszeć: „Proszę nie dotykać” od jednej z osób pilnujących ekspozycji. Nic w tym dziwnego, dzieła sztuki mają określony kształt i konkretną wartość, a artyści raczej nie główkują nad tym, jak stworzyć prace do przytulania. Dotykanie sztuki to nie jest jedyna metoda, żeby się do niej zbliżyć.
Na to, jak zbliżyć widza do sztuki, CSW ma receptę, i to sprawdzoną, bo zapoczątkowaną 200 lat temu. Opisał ją niemiecki humanista Friedrich Froebel, który był pionierem w dziedzinie edukacji najmłodszych. Odkrył, że zanim jeszcze dzieciaki pójdą do szkoły, gdzie czeka na nie wkuwanie na pamięć liter, liczb, słów i dat, to warto popracować nad ich wyobraźnią, albo, jakbyśmy powiedzieli dziś, kreatywnością. To Froebel wymyślił przedszkola, a przynajmniej nadał im charakter zbliżony do dzisiejszego. A że wyobraźnię i zapał miał wielkie, to nie ograniczał się jedynie do rewolucji w systemie edukacji. Postanowił, że dzieciakom da coś jeszcze. Jednemu z pierwszych przedszkoli w miejscowości Bad Blankenburg ofiarował niecodzienne zabawki. Zamiast drewnianych koników i struganych żołnierzyków maluchy dostały do zabawy kolorowe kubiki o różnych kształtach i kolorach. Zestawy różniły się w zależności od wieku dzieci, dla których były przeznaczone. Te najstarsze miały do dyspozycji cały komplet kulek, klocków i stożków, prawdziwy zestaw młodego abstrakcjonisty.
Terminu „abstrakcja” przynajmniej w odniesieniu do plastyki nikt jeszcze wtedy nie znał, ale wkrótce miało się to zmienić, także za sprawą zabawek Froebla. Dziś wielu badaczy historii sztuki skłonnych jest twierdzić, że to kawałek drewnianego klocka był początkiem abstrakcji. We freblowskich przedszkolach wychowywali się nauczyciele Bauhausu, niemieccy i holenderscy malarze abstrakcjoniści. To oni byli pierwszym pokoleniem we współczesnym świecie, które mogło bawić się abstrakcją, Froebel przeprogramował ich wyobraźnię. Dwieście lat później CSW idzie tą samą drogą. Dzieciaki bawią się formami, kształtami, tworząc własną przestrzeń. To od takich doświadczeń zaczyna się kontakt ze sztuką. Nie potrzeba wielkich dzieł, nie potrzeba znanych nazwisk, wystarczy odpowiednio sterowana zabawa.
247 komentarzy