Jedz trawnik

Krążymy pochyleni po trawnikach, wchodzimy w pokrzywy w centrum miasta, skubiemy młode listki do torebek i koszyków. Bluszczyk kurdybanek do zupy, dzika marchew do chrupania, dwurząd wąskolistny zamiast rukoli. Odkrywamy jadalne oblicze miasta

Niestraszne im tabliczki „Nie depcz zieleni”. O tym, co zwykle określamy mianem chwastu, mówią z pasją. Jadalna Warszawa to ekologiczna inicjatywa amerykańskiej artystki Jodie Baltazar i aktywistki Pauliny Jeziorak, które od początku wiosny wraz z grupą zapaleńców przygotowują mapę jadalnych roślin, rosnących wokół Zamku Ujazdowskiego w Warszawie. – Mało kto zdaje sobie sprawę, ile z tej zieleniny da się wykorzystać, nie tylko w kuchni – podkreślają organizatorki. Trawnik bowiem nie tylko nas nakarmi, ale i wyleczy – jeden liść przyspieszy gojenie ran, drugi łagodzi objawy depresji, trzeci – gdyby było za późno – stosowano do nacierania zwłok, by nie wydzielały nieprzyjemnego zapachu. Im bardziej zaniedbana zieleń, tym lepiej – nie ma nic gorszego niż równo przycięta trawka. Murawa z rolki? To się śni w koszmarach.

Menu z trawy
Na spacerach Jadalnej Warszawy każdy jest mile widziany – do połowy października odbędzie się jeszcze kilka. W ostatni weekend na dziedzińcu Zamku Ujazdowskiego zebrało się kilkanaście osób. Po rozdaniu mapek, na których mamy zaznaczać stanowiska poszczególnych gatunków, Jodie z kolorową bejsbolówką na głowie energicznie rozpoczyna eksplorowanie terenu. – W Polsce jestem od trzech i pół roku, ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej na ekowarsztatach w Los Angeles – zdradza, wplatając polskie słowa. Szybko okazuje się, że za tym, co zwykle nazywamy trawą, kryje się prawdziwe bogactwo. Jako pierwszy odkrywamy podagrycznik, niegdyś używany jako ziele lecznicze, dzięki wyraźnemu smakowi nadaje się też do sałatek. Później przychodzą kolejne zdobycze: krwawnik (sprawdza się jako dodatek do sosów), czosnaczek (wyraźniejszy w smaku niż chiński czosnek) czy dwurząd wąskolistny. Ten ostatni smakuje dokładnie tak jak rukola – niestety jest dość rzadki w stolicy. – W Gdańsku są tego całe dzikie pola. Można jechać – podsuwa myśl Jodie. Grupa, zbierając zieleninę do plastikowych worków, powoli okrąża zamek. Goście restauracji Qchnia Artystyczna patrzą na nas trochę podejrzliwie, choć o swoje brokuły nie muszą się martwić. Od zawartości ich talerzy Jodie woli młodą pokrzywę. – Świetna do zup i na placki. Kto odważny, niech zrywa – dyryguje. Wreszcie przechodzimy przez ogrodzenie, gdzie nie sięgają ostrza kosiarek. W wysokich krzakach na skarpie kryje się kolejna pozycja naszego menu – komosa biała znana lepiej jako lebioda. Całe kępy lebiody – rośliny niegdyś uprawianej, podobno bogatej w witaminy i znacznie zdrowszej od szpinaku (z jej nasion przygotowuje się coraz popularniejszą kaszę). Na dole, niedaleko klubu Plac Zabaw, ktoś wykopuje korzeń chrzanu, inni podjadają kwaśne dzikie jeżyny i czarny bez, kwiaty koniczyny też można spróbować. Odkrywamy jadalne oblicze miasta. Dzielnie dotrzymuje nam kroku pies jednej z uczestniczek – tylko on wróci ze spaceru głodny.

Wieprzowina od kultury
Warszawa Jadalna to tylko jeden z frontów ekologicznej działalności Jodie Baltazar. Jej projekt Pixxe (www.pixxe.org) odpowiedzialny jest za szereg społecznych akcji na pograniczu ekologii i popularyzowania wegetarianizmu. Jak dotąd Jodie stworzyła pierwszą miejską mikrofarmę w Warszawie, od 2011 r. uaktualnia mapę z jadalnymi roślinami, prowadzi też warsztaty z twórczego recyklingu, kultywacji gleby z miejskich odpadów i wegetariańskiej kuchni. Na pytanie, jak takie inicjatywy odbierane są w Polsce, odpowiada: – Dziwnie być tu wegetarianką. Wieprzowina to właściwie część kultury. Ale nie spotkałam się ze złymi reakcjami. Oprócz Jodie i spółki w stolicy szabrują też Miastożercy. Założycielka bloga Małgorzata Ruszkowska niechętnie dzieli się adresami miejsc, w których miejska ziemia daje najobfitsze plony. Za to na swoim fanpage’u co rusz zamieszcza zdjęcia z udanych łowów: torby wypełnione zdziczałą porzeczką i agrestem, pęki gwiazdnicy i lebiody. Zanim ogródki działkowe zostaną ostatecznie zlikwidowane, warto znaleźć dziurę w siatce i własny opuszczony kawałek trawy – i można żerować.

Czym nakarmią nas trawnik we wrześniu? Jodie wciąż rozgląda się za rokotnikiem zwyczajnym, z którego owoców można przygotować bogaty w witaminy dżem. – W Warszawie jeszcze go nie znalazłam, ale mam czas do połowy października, kiedy przyjdą przymrozki. Jestem zdeterminowana – podkreśla. Jeśli będzie chłodno i wilgotno, trawniki wciąż będą nam oferować swój stały jadłospis: gwiazdnicę, bluszczyk kurdybanek, szczaw, koniczynę i ulubioną roślinę założycielki Pixxe – ślaz zaniedbany. To dobry okres na orzechy laskowe i włoskie (np. z parku przy Królikarni) oraz jarzębinę i jabłka. Dla nikogo nie zabraknie też pokrzywy.

Pełna wersja artykułu w naszym magazynie.

Dodaj komentarz

-->