DJ Cam – Miami Vice (Inspired by the Serie)


Warning: Invalid argument supplied for foreach() in /home/valkea/domains/aktivist.pl/public_html/wp-content/themes/aktivist/inc/single-rating.php on line 30

Gdy przeczytałem zapowiedź najnowszego albumu DJ-a Cama, spodziewałem się najgorszego. Od lat już tocząca przemysł muzyczny retromania – wsteczna i na dłuższą metę destrukcyjna – skusiła kolejnego starego wyjadacza, który po latach tłustych wylądował w kreatywnym dołku.

Laurentowi Daumailowi – jak naprawdę nazywa się francuski producent – podobnie jak reszcie forpoczty instrumentalnego hip-hopu nie udało się bowiem przykuć uwagi młodszych słuchaczy dorastających na przełomie milleniów. Tak samo jak Amerykanin DJ Shadow, Brytyjczyk DJ Vadim i Japończyk DJ Krush, autor „Mad Blunted Jazz” został przyćmiony przez kreatywność kalifornijskiej sceny beatowej i sypialnianych producentów z najdalszych zakątków świata. Po tym jak Francuz wysprzątał swoje szuflady i kilkukrotnie próbował zawalczyć o posłuch nudnymi, downtempowymi leniwcami, wziął na warsztat kultowy serial i desperacko stara się uczepić ejtisowej nostalgii. Uszami wyobraźni słyszałem już wszystkie te vintage’owe syntezatory i – co bardziej zabawne – cytaty z Dona Johnsona.

Hola, hola, pomyślałem, przypominając sobie, że to przecież nie pierwsza wycieczka DJ-a Cama do Miami. W 2007 roku wydał on pobrzmiewający florydzkim ghetto bassem, rozcykany krążek pod aliasem Bouncer Crew. Album przez większość niezauważony i – jeśli mam być szczery – nie najlepszy, ale jednocześnie wyprzedzający swoje czasy i antycypujący popularność takich trendów jak trap czy footwork. Dziesięć lat temu ostre werble klasycznego automatu Roland TR-808 i syntetyczne klaśnięcia z hip-hopem kojarzyli tylko ci, którzy w swoich poszukiwaniach zapędzali się dalej niż do Nowego Jorku czy Los Angeles. W portowym Miami tymczasem od lat 80. lokalni producenci wciąż kontynuowali oldschoolowe tradycje robienia bitów nie na samplerach czy rozbudowanym sprzęcie studyjnym, ale na prostych automatach perkusyjnych. Mimochodem inspirując południowych crunkowców i chicagowskich tancerzy, robili swoją surową i chwytliwą wersję ulicznej muzyki klubowej. Ich rapujący koleżkowie natomiast najczęściej myśleli i nawijali o narkotykach, przemocy i – przede wszystkim – seksie. Niektóre teksty 2 Live Crew czy Poison Clanu mogłyby spokojnie posłużyć za kanwę kolejnych odcinków „Policjantów z Miami”, epizodów wyjątkowo wulgarnych i szowinistycznych, rozgrywających się w całości w klubach ze striptizem i… niemożliwych do wyemitowania w żadnej telewizji, nawet w dzisiejszym HBO.

I to chyba właśnie ten kontekst zainspirował DJ-a Cama do stworzenia ścieżki dźwiękowej do przygód Sonny’ego i Rico. Soundtracku, który rozpoczyna się słowem „playa” i przez cały czas oscyluje pomiędzy chłodem oryginalnej muzyki Jana Hammera a gorącym brzmieniem ulicznych, okołorapowych gatunków. Pełna zwrotów akcji i różnicowania klimatu, kinematograficzna forma krążka pozwala francuskiemu producentowi i zaprosić do współpracy westcoastowego weterana MC Eihta, i posłużyć się dopracowaną stylistyką instrumentalnego hip-hopu, i – bez szkody dla krążka – zapędzić się w nieśpieszne downtempowe rejony, które eksplorował ostatnimi laty. Wszystkie te wpływy Laurent Daumail spaja charakterystyczną, równo wybijaną automatyką. I tylko nie dajcie się przekonać, że te cykacze to wpływy chicagowskiego juke’u czy wszędobylskiego trapu. To jak twierdzić, że Anthony Yerkovich i Michael Mann, realizując „Miami Vice”, inspirowali się „NYPD Blue”.

DJ Cam
„Miami Vice (Inspired by the Serie)”
Inflamable

Zobacz także:

Inna dusza – Łukasz Orbitowki

Powieść nie tylko najlepsza w dorobku Orbitowskiego, ale jedna z najciekawszych w polskiej literaturze ostatnich lat. Czytaj więcej>>
 

Wavves x Claud Nothings – No Life for Me

Cloud Nothings nagrali w swojej karierze kilka tak obłędnie dobrych numerów (całe „Attack on Memory”), że obecnie są dla mnie czołówką całej młodej gitarowej sceny. Czytaj więcej>>

London Afrobeat Orchestra – Food Chain

„Gdzie Rzym, gdzie Krym” – pomyślałem sekundę przed naciśnięciem „play” po raz pierwszy. W końcu Londyn pasuje do afrobeatu jak pięść do oka. Czytaj więcej>>

Dodaj komentarz

-->