Ten album można traktować jako ich atak na mainstream. Po tylu latach grania wypadałoby przecież w końcu zrobić coś z tym całym potencjałem.
Autorzy zabójczego przeboju „Fuego” i przepięknego albumu „Elegancia Tropical” obijali się gdzieś na tyłach list przebojów i przez wielu traktowani byli raczej jako egzotyczna zajawka dla kumatych albo „ten zespół, którego nazwy nie pamiętam, a który zagrał najlepszy koncert festiwalu”.
Receptą na przebicie się do serc większej rzeszy zachodnich słuchaczy ma być zapewne współpraca z Sony. Bogaty wujek sypnął kasą i za konsoletą producencką posadził gracza z pierwszej ligi. Ricky Reed kręcił gałkami przy albumach m.in. Jasona Derulo czy Pitbulla. Nazwy te raczej mnie odstraszają i poza kotem mojego znajomego (który swoje imię zawdzięcza panu Derulo) kojarzą mi się wyłącznie z muzyką dla gimnazjalistów. Mogło być kiepsko, wyszło poprawnie. Na szczęście Ricky nie okazał się rzeźnikiem z ogromnym zakrwawionym nożem i na płycie zostawił trochę brzmień, które stały się znakiem firmowym Kolumbijczyków. Sęk w tym, że osoby znające wcześniejszą twórczość grupy już po pierwszym przesłuchaniu skapną się, które kawałki zostały bezczelnie wytypowane na potencjalne radiowe bangery. Właśnie te numery obklejono efekciarskimi trickami, podbito w nich basy, dorzucono rapsy. Jakby jedno machnięcie różdżki czarodzieja miało przekonać nieprzekonanych i zabrać do tropikalnego raju rzesze roztańczonych neofitów. Błąd!
Siła tego zespołu od dawna nie sprowadza się do generowania jak największej liczby uderzeń złotego łańcucha o obfite piersi i napakowane klaty imprezowiczów. Zniżanie Bomba Estereo do takiego poziomu jest po prostu kolejnym przejawem krótkowzroczności wytwórni. Dowód? Posłuchajcie tej płyty raz i gwarantuję, że w głowie zostaną wam takie numery jak „Algo Esta Cambiando” czy „Somos Dos”. Takie brzmienie decyduje o totalnej unikatowości tego zespołu. I właśnie tak brzmią według mnie latynoskie imprezy, które spece od promocji usiłują niezdarnie kopiować w reklamach kart kredytowych i innych produktów mających nam pozwolić zaznać raju już za życia. Niestety w dzisiejszych czasach wielu ludziom bliżej do dyskotek w Złotych Piaskach czy Rimini – i część tego albumu pasuje do tego piekła na ziemi. Należy mieć nadzieję, że w tym roku da się tam usłyszeć choć jedną piosenkę z tego albumu, ale obawiam się, że po piątym drinku mało kto ją zapamięta.
Bomba Estereo
„Amanecer”
Sony Music Polska
Zobacz także:
DJ Cam – Miami Vice (Inspired by the Serie)
Gdy przeczytałem zapowiedź najnowszego albumu DJ-a Cama, spodziewałem się najgorszego. Od lat już tocząca przemysł muzyczny retromania – wsteczna i na dłuższą metę destrukcyjna – skusiła kolejnego starego wyjadacza. Czytaj więcej>>
Powieść nie tylko najlepsza w dorobku Orbitowskiego, ale jedna z najciekawszych w polskiej literaturze ostatnich lat. Czytaj więcej>>
Wavves x Claud Nothings – No Life for Me
Cloud Nothings nagrali w swojej karierze kilka tak obłędnie dobrych numerów (całe „Attack on Memory”), że obecnie są dla mnie czołówką całej młodej gitarowej sceny. Czytaj więcej>>