Rodzina w mieście. Marta Kulmińska i Wojtek Woźniak o ulubionych miejscach w Warszawie

Marta Kulmińska – szefowa projektów w agencji kreatywnej, Wojtek Woźniak – fotograf, oraz ich dzieci: Celina (4,5 roku) i Rysiek (7 miesięcy), opowiadają o swoich ulubionych miejscach w Warszawie.


Narodziny Celiny były rewolucją, bo wcześniej prowadziliśmy bardzo aktywne nocne życie towarzyskie. Po pojawieniu się dziecka doba zaczyna się dużo wcześniej, więc nie ma mowy o imprezowaniu do późna – nawet kiedy załatwisz nianię na wieczór, jak dziecko przestanie wymagać karmienia piersią. Kiedy na świat zawitał Rysiek, nasze życie nie wywróciło się ponownie do góry nogami, bo mamy więcej doświadczenia, ale konieczność ogarnięcia dwójki dzieci sprawia, że czasem zaczyna brakować czasu – oprócz Rycha jest przecież Cela, którą trzeba odprowadzić do przedszkola i stamtąd przyprowadzić, zawieźć na zajęcia czy pójść z nią na spacer do parku.

Pod wpływem dzieci zmienia się też krąg ludzi, którymi się otaczasz – coraz częściej np. spędzamy czas z rodzicami koleżanek i kolegów, z którymi w przedszkolu trzyma się Cela. Nie lubimy ogromnych placów zabaw, bo zawsze bawi się na nich milion dzieci w różnym wieku i nietrudno o wypadek. Dlatego raczej omijamy mokotowski ogródek jordanowski i chodzimy do parku Dreszera, w którym jest kameralnie i można np. zorganizować piknik, pograć w planszówki i porzucać frisbee. Traktujemy go trochę jak swój ogród!

Kilka lat temu założyliśmy kawiarnię Moko, którą potem sprzedaliśmy Ewie – jednej z naszych baristek, i jej chłopakowi Karolowi. Mieści się w tym samym budynku co nasze mieszkanie, więc wciąż jesteśmy tam częstymi gośćmi. Dzięki kawiarni poznaliśmy mnóstwo ludzi, którzy mieszkają w okolicy. Często sobie pomagamy – np. ostatnio, gdy oboje utknęliśmy w korkach, a opiekunka musiała wyjść, nasza sąsiadka przejęła na chwilę Rycha. Sami też mamy klucze do wielu mieszkań w okolicy, w razie gdyby trzeba było coś załatwić czy po sąsiedzku zająć się dziećmi.

Nie szukamy specjalnych knajp „przyjaznym dzieciom”, bo nasze dzieci nie potrzebują specjalnego traktowania. Celi wystarczy dać kredki, a Rychu na razie nie sprawia dużych problemów. Ostatnio pojechaliśmy do Arigatora przy Pięknej i Cela spróbowała po po raz pierwszy ramenu – bardzo jej zasmakował. Ale zwykle kiedy jemy na mieście, jemy w okolicy – odwiedzamy Mozaikę, Regenerację, Ciao a Tutti albo Gli Italiani. W okolicy jest dużo atrakcji dla najmłodszych.

W weekendy często chodzimy na Misiowe Poranki w kinie Iluzjon. Za każdym razem mają temat przewodni – np. kosmos albo dinozaury – do którego dopasowywane są bajki z naszego dzieciństwa i zajęcia – tematyczne wycinanki i śpiewanie piosenek. Chodzimy też na „Czułe Czytanki” w Nowym Teatrze – pani czyta bajkę, a dzieci rysują do niej ilustracje. W okolicy mamy kilka parków, więc nie musimy do znudzenia chodzić w to samo miejsce.

Latem dużo jeździmy na rolkach, rowerach i hulajnogach – np. wokół pałacu w Królikarni jest równy asfalt, po którym świetnie się śmiga. Zimą wsiadamy w samochód i wyprawiamy się na Zimowy Narodowy, żeby pojeździć na łyżwach. Ostatnio w ramach weekendowej wycieczki odwiedziliśmy Ogród Botaniczny w Powsinie. Jest ogromny, więc można po nim długo spacerować. Dzieciakom też się podobało – Cela zrobiła mnóstwo zdjęć, a potem rysowała swoje ulubione okazy. A jeszcze niedawno rośliny były niemodne i prawie nikt się nimi nie zajmował!

Foto: Paweł Starzec
Wysłuchał: Jonasz Tołopiło

Dodaj komentarz

-->