W „Night Moves” nie chodzi o to, jaki nocny ruch ekoterrorystczny wykonują: kudłaty koleś z hipisowskiego kolektywu farmerskiego Jesse Eisenberg (wciąż chłopczyk), dziewczyna z dobrego domu Dakota Fanning (już nie dziecko) plus dowodzący tą mikroarmią Peter Sarsgaard, lekko psychotyczny typ z przeszłością wojskową. To tylko nudna rozgrzewka w filmie Kelly Reichardt („Wendy i Lucy”, leciało w telewizorze).
Jest też część druga – thriller hitchcockowskiej antyakcji, napięcie rośnie w miarę bezruchu – i część trzecia, niekoniecznie ciekawsza czy mądrzejszej, w której zjawia się Dostojewski. Albo wręcz stare jak Makbet rozkminy wewnętrzne bohaterów, w wyniku których z kogoś wychodzi wilk, z innego zając, ale generalnie nic z tego nie wynika dla najważniejszej tu osoby, czyli ciebie, odbiorco. Jestem głęboko zawiedziony i zaskoczony, że półtorej godziny czekałem na tak pierdołowate psychopodsumowanie.
Wbrew formalnym pozorom to nie jest zielona propaganda wyrosła wśród lasów Sundance. Raczej pamflet wymierzony w naiwną greenpeace’owość. Brak planu działania trojga zagubionych aktywistów nie może dziwić – oni nawet nie wiedzą, dlaczego robią akurat to, co robią. Odezwą na padające podczas ichniego kolegium niewinne, banalne hasło: „Ile jeszcze czasu minie, nim globalne korporacje zrozumieją, że nie zarobią na martwiej planecie?” staje się czyn, którego nie powstydziliby się Baader z Meinhof: wysadzenie tamy za pomocą saletry amonowej (jakiś niebezpieczny nawóz, kupa gówna). Stosunek szkodliwości elektrowni wodnej (rybki, zalania terenów) do zysków, jakie przynosi takie źródło energii, nie jest tematem dysputy. Zresztą dla twórczyni to chyba nie ma większego znaczenia, zamiast wątku „eko” mógłby pojawić się tu jakiś inny ideologiczny wandalizm, cokolwiek, co może doprowadzić do aktu trzeciego. Film prawie bez słów, ja też pozostawię to bez końcowego komentarza.
„Night Moves”
reż. Kelly Reichardt
obsada: Jesse Eisenberg, Dakota Fanning, Peter Sarsgaard
USA 2013, 112 min
Mayfly, 17 kwietnia
2A!