Fabryka marzeń. Nowy film Folmana w kinach

#AriFolman jeszcze raz eksperymentuje z animacją – o ile jednak w „Walcu z Baszirem” skupił się na tym, co wyparte z pamięci, o tyle w „Kongresie” patrzy w przyszłość. Niestety tym razem mniej przenikliwie. Nowy film nawiązuje do klasycznej powieści Stanisława Lema, ale w przeciwieństwie do pierwowzoru nie jest dystopijnym science fiction o zacieraniu się granic między rzeczywistością a fikcją. To przede wszystkim groteskowa #satyra na przemysł filmowy i konserwatywny z ducha lament za odchodzącym w niepamięć klasycznym kinem.

Izraelski #reżyser podzielił swoją historię na dwie części. W pierwszej #RobinWright gra właściwie samą siebie, 40-letnią aktorkę, która żyje w cieniu swoich dawnych sukcesów i porażek. Sfrustrowana, dostaje ostatnią propozycję. Wytwórnia zeskanuje jej ciało, dzięki czemu kobieta zyska wieczną młodość na ekranie, a filmowcy – cyfrowy produkt do obróbki. Druga część staje się halucynacyjną wyprawą #Robin śladem zaginionego syna, którą zrealizowano za pomocą staroświeckiej, łączącej różne stylistyki animacji. #Kongres to ciekawa hybryda spreparowana – zdaje się, że świadomie – z gatunkowych klisz, do których kino zawsze wracało. Sentymentalną historię rodzinną #Folman obudowuje wizją niekończącej się konsumpcji i przymusu stymulacji, świata, w którym każdy może być kimkolwiek, ale nie sobą. Najbardziej przekonująca okazuje się tu niewyrażona wprost puenta. Istnieje tylko jedna droga ucieczki przed tym, co szykują dla nas spece od popkultury: trzeba iść w ślady syna głównej bohaterki – oślepnąć i ogłuchnąć.

Dodaj komentarz

-->