Sequel „Dnia niepodległości” jest nie tyle osobnym filmem, ile raczej postscriptum do „jedynki”. Chodzi o to samo: na Ziemi zjawiają się obcy, którzy dają nam w kość, więc trzeba ich czym prędzej wykurzyć. Klimat obu produkcji jest podobny. Składają się na niego: absurdalny humor, dziurawy jak nasza planeta po ataku Kosmitów scenariusz, spektakularne sceny walk ludzi z najeźdźcami i jeszcze bardziej spektakularne sceny niszczenia naszej planety. CGI odgrywa znamienną rolę, ale Emmerich nie odleciał w stronę taniego efekciarstwa à la Michael Bay. W jego filmie wciąż można znaleźć najntisowy dystans, którym uwodziła „jedynka”.
„Dwójka” cierpi za to z powodu braku Willa Smitha, który w filmie z 1996 roku stworzył postać heroicznego luzaka. Grającemu jego syna Jessiemu T. Usher nie dano możliwości rozkręcenia się przed kamerą. W kilku scenach, które dostał, wypada blado i mało wyraźnie. Młoda gwardia (Liam Hemsworth, Maika Monroe) w ogóle zostaje w tyle za starymi wygami, które ogląda się nie tylko z radością, ale i z sentymentem. Show kradnie zwłaszcza Jeff Goldblum, który z królową obcych ściga się szkolnym autobusem. W pamięci zapisują się także Bill Pullman i William Fichtner, którzy dostali od scenarzystów szansę na to, by sięgnąć po sprawdzone zabawki („To urządzenie miało trafić do muzeum, ale nikt się po nie nie zgłosił”).
Niemiecki twórca ogląda się na przeszłość, ale w przeszłości nie zostaje. Przemiany społeczno-obyczajowe, które w ostatnich dwóch dekadach zaszły na świecie, mają w jego filmie odbicie. Dość powiedzieć, że Stanami Zjednoczonymi rządzi kobieta, a w obronie kraju staje para gejów.
Myśleliście, że Roland Emmerich robi kino dla dużych chłopców? Być może, ale nie przeszkadza mu to przypominać, że nawet w Hollywoodzie czas dominacji heteroseksualnych białych mężczyzn przeszedł do historii. W „Odrodzeniu” patriotyzm ma dwie płcie i wiele kolorów skóry.
obsada: Liam Hemsworth, Jeff Goldblum, Bill Pullmam, Maika Monroe
USA 2016, 120 min
Imperial-Cinepix, 24 czerwca