Nie trzeba się szczególnie nagimnastykować, żeby znaleźć zdjęcia przedstawiające graffiti. W internecie można znaleźć dziesiątki blogów i fanpage’y, na których można obejrzeć tysiące mniej lub bardziej kolorowych obrazków. Nieco trudniej jest jednak znaleźć fotki dokumentujące to, co dzieje się podczas malowania. Jedną z osób, która zajmuje się tym rodzajem jest fotografii, jest Courv.r – do niedawna kojarzony jako Hytsz. Nam opowiedział, jak od kuchni wygląda proces fotografowania grafficiarzy w czasie akcji.
Sam też malujesz graffiti czy tylko uwieczniasz innych grafficiarzy na zdjęciach?
Od tego zaczęła się moja przygoda z graffiti – od 2008 roku trochę malowałem, ale moje skillsy nie były na tyle zadowalające, żebym mógł z tego czerpać przyjemność. W końcu uznałem, że daję sobie z tym spokój – obecnie może raz na pół roku zrobię jakąś pracę. Więcej mi nie trzeba.
Początki fotografowania akcji writerów zbiegły się z końcem malowania?
Tak, pierwsze zabawy z fotografią to rok 2012. Znajomy, z którym stawiałem pierwsze kroki w malowaniu i z którym tworzyłem ekipę, był strasznie zajarany ogólnie tematyką kolejową i robił mnóstwo zdjęć pociągom. Podsyłał mi te foty i podsyłał, aż stwierdziłem, że też muszę mieć aparat.
Miałeś wcześniej jakieś doświadczenie w fotografii?
Nie, jestem samoukiem i działam przede wszystkim metodą prób i błędów. Zainteresowanie zdjęciami wyszło od zajawki na graffiti. Kiedy kupiłem sobie w miarę porządny aparat, oczywiście robiłem zdjęcia wszystkiemu, co się da – ale docelowym przeznaczeniem tego sprzętu było fotografowanie graffiti.
Obecnie jesteś bardziej wkręcony w ten temat czy wciąż skupiasz się tylko na graffiti?
Siłą rzeczy, sprawdzam co się dzieje na różnych płaszczyznach fotografii – aczkolwiek najbardziej wsiąknąłem w zdjęcia z systemów metra z całego świata. Metro – w jakiś sposób – też jest powiązane z graffiti, ale mnie fascynuje w nim przede wszystkim symetria i estetyka stacji. Samo to, że istnieje jakiś podziemny organizm w mieście, jest dla mnie niezwykłe. Od jakiegoś czasu skupiam się na warszawskim metrze – do tej pory nie powstał żaden projekt fotograficzny z nim związany. Nie potrafię tego zrozumieć – nawet na głupim Instagramie są nieprzebrane ilości zdjęć z Berlina czy Pragi, a z Warszawy nie ma właściwie nic.
Masz jakichś fotografów, których szczególnie podziwiasz?
Chyba nie – co wynika z tego, że bardziej niż do osób przywiązuję się po prostu do zdjęć. Nie mam pamięci do nazwisk – jest na przykład taki typ z Niemiec, który na swojej stronie publikuje zdjęcia z metra z całej Europy. Jaram się tym niesamowicie, ale jak się nazywa – nie mam pojęcia [chodzi o Floriana Wizorka i projekt ubahn.photos – przyp. JB]. Ważniejsze są dla mnie patenty niż ksywki.
Jak duża jest społeczność fotografów graffiti – o ile można o takiej społeczności mówić?
Społeczność to zdecydowanie za duże słowo – owszem, są ludzie, którzy się tym zajmują, ale jest ich bardzo niewielu. Jeszcze mniej jest osób, które robią tylko zdjęcia – to zazwyczaj jednak łączy się z malowaniem. W Australii jest chociażby koleżka o ksywie Jieskie – trudno powiedzieć, czy jest bardziej writerem, czy bardziej fotografem. Z tych, którzy koncentrują się tylko na dokumentacji tego, co się dzieje podczas akcji, najbardziej lubię Edwarda Nightingale’a – koleś jest absolutnym mistrzem. W Polsce najciekawszymi i najbardziej rozpoznawalnymi w środowisku osobami są Obssesion of Colours z Trójmiasta oraz The Miserable Face z Łodzi, skąd pochodzi też Uciekinier – na razie mniej fejmowy, ale też trzaska konkretne foty. Prace większości z wymienionych można obejrzeć na Tumblerach czy Instagramach – Nightingale ma też własną stronę.
Nie mogę cię nie spytać, dlaczego fotografujesz akurat akcje grafficiarzy…
A czemu miałbym fotografować coś innego, a nie to? Takie rozkminki do niczego nie prowadzą – zacząłem od tej dziedziny fotografii i w niej się spełniam oraz rozwijam.
W takim razie co różni taki rodzaj fotografii od innych?
Fotografowanie graffiti i przeglądanie później tych zdjęć wywołuje we mnie emocje, jakich nie wywołują inne zdjęcia. Każda akcja, na którą się wybieram, jest inna – z każdą mam związane inne wspomnienia. Znaczące jest już samo to, że robię to z ludźmi, których lubię i z którymi dobrze spędza się czas. Tu nie chodzi tylko o fotki – jasne, są one dla mnie najistotniejsze w tym wszystkim, ale nie mniej fajna jest możliwość poznawania nowych osób, również z zagranicy. Wiem, że nie złapałbym się z tymi ludźmi, gdybym fotografował na przykład architekturę.
Różnych writerów fotografujesz w różny sposób czy to, kto maluje, nie ma dla ciebie znaczenia?
To zależy przede wszystkim od tego, jak często z daną osobą współpracuję. Jeżeli widzę się z kimś kilka razy w miesiącu, to nie muszę w trakcie jednego malowania sfotografować każdego jego ruchu, a mogę się skupić na danej sytuacji czy perspektywie. Z kolei gdy wiem, że dość rozpoznawalnego gościa z Ukrainy widzę po raz pierwszy i niewykluczone, że ostatni – staram się wtedy maksymalnie skupić na nim. Chcę pokazać, z kim robiłem i co on namalował.
Jak właściwie osoby malujące odnoszą się do twojego zajęcia?
Raczej nie mają z tym problemu i ich to nie dziwi. To, że mało kto skupia się w graffiti tylko na fotografii, nie znaczy, że takich zdjęć się nie robi. Wręcz przeciwnie – one są powszechne i wielu writerów pstryka coś więcej poza swoim skończonym obrazkiem. Osoby, którym towarzyszę podczas akcji, wiedzą, że nie działam na ich niekorzyść – mają pewność, że nie opublikuję w internecie ich zdjęć z niezasłoniętą twarzą. Prawdę mówiąc, wydaje mi się, że te zdjęcia są dla nich wręcz powodem do dumy.
Do dumy? Z tego, że robią coś nielegalnie?
Będę się upierał, że jakiś specyficzny rodzaj „grafficiarskiej” dumy się pojawia w tym przypadku. Radość z tego, że jest się uwiecznionym na zdjęciu podczas robienia tego, co lubi się robić.
A twoja rodzina, znajomi – wiedzą o tym, czym się zajmujesz po godzinach?
Może trzy osoby z rodziny są w to wtajemniczone – jeśli chodzi o matkę, trudno mi nawet powiedzieć, jaki ma do tego stosunek. Mówi tylko: wróć cały i zdrowy – bez żadnych umoralniających gadek. Nie zwierzam się jej ze wszystkiego, ale jak widzi, że wychodzę na noc, to nie ściemniam. Co do znajomych – na palcach jednej ręki zliczę takich, którzy nie interesują się graffiti, a którzy coś tam wiedzą o moich zdjęciach. W ich wypadku jednak mam pewność, że rozumieją, co to znaczy poufność i nie podzielą się tą informacją z kimś, kto o tym wiedzieć nie powinien. Na pewno nie „chwalę” się tymi zdjęciami przed znajomymi z pracy – to po prostu mogłoby się rozejść po nieodpowiednich osobach. Ludzie mogą mieć różne nastawienie do tego typu rzeczy i mogą wyciągać pochopne wnioski, na zasadzie: o, skoro robi zdjęcia, to pewnie też maluje pociągi. Ja to traktuję przede wszystkim jako dokumentację pewnego interesującego zjawiska.
Spotkały cię kiedyś jakieś przykre konsekwencje tego, co robisz?
Raz tylko dostałem niewielki mandat po śmiesznej ucieczce przez Służbą Ochroną Kolei, gdy akurat zwiedzałem pewien tunel kolejowy w stolicy. Jeśli chodzi o publikację, to nie – te zdjęcia po prostu nigdzie dalej nie wypływają. Poza tym, patrząc chociażby na Nightingale’a – podejrzewam, że wielu osobom nawet nie lubiącym grafitti te fotografie mogą się podobać.
Robisz zdjęcia przede wszystkim nielegalnego graffiti.
Tak – jeśli chodzi o publikację, to w zasadzie 95% zdjęć powstała na takich akcjach.
Czym w takim razie różnią się zdjęcia z nielegalnego a legalnego malowania? Tu i tu ktoś coś maluje.
Tu i tu ktoś coś maluje, ale malowanie legalne jest zwyczajnie nudne. Gdy sam zaczynałem malować, miałem zupełnie inne podejście – lubiłem legalne ścianki i nie rozumiałem typów, którzy z nich szydzili, twierdząc, że prawdziwe graffiti musi być nielegalne. Teraz bliżej mi do ich podejścia – jak siedzisz przy jednym obrazku trzy godziny i dłubiesz przy nim w nieskończoność, to nie ma w tym żadnego pierwiastka emocji . Jest to tak „wysiedziane”, że można pier***nąć z nudów. Idzie się na taką ściankę, zrobi się co ma zrobić, w spokoju się odchodzi… Zero rozkminki, zero adrenaliny, które zapewniają ci nielegal. Czego ja mogę zrobić zdjęcie na legalu? Jest sobie gość, maluje, trzyma puszkę tak i tak – po dwudziestu ujęciach nie wymyślę już nic nowego.
Jaki jest aspekt, do którego przywiązujesz największą uwagę podczas robienia zdjęć na nielegalu?
Połowa moich zdjęć nie jest efektem jakiegoś wielkiego skupienia na jednej konkretnej rzeczy – nie zawsze muszę wiedzieć w najmniejszych szczegółach, co chcę na danym zdjęciu oddać. Gdybym miał wybierać, to chyba najważniejsza jest dla mnie twarz – nawet zasłonięta. Mam takiego ancymona, przy którym zawsze żałuję, że – z oczywistych względów – nie mogę opublikować jego min. To niesamowite, jak znudzonego można sprawiać wrażenie podczas malowania pociągów (śmiech). Jeszcze zanim namaluje pierwszą kreskę, wygląda, jakby był wk***iony i najchętniej wróciłby już do domu. Nigdy nie zauważyłem tego na żywo – dopiero na zdjęciach.
Co jest fajniejsze – zdjęcia z malowania czy zdjęcia całej otoczki towarzyszącej temu?
Otoczka zdecydowanie wygrywa – z malowania można zrobić sto-dwieście różnych ujęć, aż w końcu zaczynają się dublować. Puszka, wagon, puszka, wagon… Ile można? Nie sposób ułożyć ręki w pięciuset odmiennych konfiguracjach, natomiast otoczka przy każdej akcji jest inna. Nawet prosty fakt, że zmieniają się pory roku – to robi różnicę. Dla mnie ciekawsze od klasycznych ujęć są choćby te, gdy ktoś miesza farby przed akcją. Przygotowanie się, obczajenie miejsca – to być może jest, paradoksalnie, ważniejsze w malowaniu niż… samo malowanie.
OK, ale mieszanie farb w sprayu jednoznacznie wskazuje tematykę zdjęcia – a publikujesz też takie, które – wydawałoby się – z graffiti nie mają nic wspólnego.
Mimo wszystko, ktoś, kto siedzi w temacie, od razu rozpozna, o co chodzi. Poza tym już samo umieszczenie takich zdjęć obok tych bezpośrednio związanych z graffiti dużo sugeruje. Zazwyczaj na moich fotkach jest jakiś element odnoszący się do malowania – przypomina mi się teraz zdjęcie, na którym dwie osoby niosą czarne siatki, a trzecia – kratę po browarze. Bynajmniej nie idą w krzaki, żeby wypić piwo (śmiech).
Nie pokazujesz natomiast w ogóle gotowych prac writerów – dlaczego?
Po prostu zupełnie mnie to nie interesuje. Zdjęcie skończonego obrazka jest ważne dla grafficiarza, ale nie dla mnie. Moim zadaniem jest fotografowanie tego, co się dzieje podczas malowania – bez sensu jest robienia zdjęcia czegoś, co wykonał ktoś inny.
Masz jakieś swój ulubione zdjęcie?
Jednego konkretnego nie mam, ale jakieś TOP5 pewnie bym ułożył. Jakie byłyby jednak kryteria wyboru – nie mam pojęcia. Podejrzewam, że w większości byłyby to fotki, które trudno byłoby znaleźć u kogoś innego. Jednym z moich faworytów, w którym wszystko zagrało mi idealnie, z super symetrią, jest zdjęcie niemal łysego gościa, który stoi za ogrodzeniem, a w oddali przed nim znajduje się pociąg towarowy. Ta fotografia podoba mi się nawet nie tylko pod kątem graffiti – uważam, że to po prostu bardzo udane ujęcie, które może podobać się nawet ludziom niewiedzącym, o co na tym zdjęciu chodzi. Z kolei największą wartość sentymentalną ma dla mnie kadr, który sam w sobie nie jest szczególnie wybitny, ale przywołuje miłe wspomnienia – chillout po skończonym malowaniu, czubki butów i flaszka na pierwszym planie, a w tle obrazek na wagonie…
Można gdzieś zobaczyć twoje zdjęcia poza internetem?
Miałem mini-wystawę w zaprzyjaźnionym graffshopie, do tego kilka moich fotek było na wystawie „51” poświęconej pociągom towarowym w galerii V9 oraz w kilku branżowych magazynach. O żadnych większych wystawach czy albumach jednak nie myślę – na chwilę obecną nie widzę powodu, dla którego miałbym to robić. Prędzej wydam jakiegoś zina dla znajomych.
Jak dużo czasu poświęcasz na fotografowanie?
Ostatnio raczej niewiele z powodu kłopotów zdrowotnych, natomiast co do zasady – staram się robić zdjęcia w każdy weekend, a w tygodniu selekcjonuję je i obrabiam. Przy dobrych wiatrach, siedem-osiem godzin fotografowania i drugie tyle na zabawę z tymi zdjęciami.
To twoja najważniejsza aktywność poza pracą?
Tak, a właściwie – po prostu najważniejsza aktywność. Ważniejsza od pracy.
Dzięki pracy możesz jeść teraz te ciastka – robienie zdjęć podczas malowania graffiti tych ciastek by ci nie dało.
I tu dochodzimy do pytania – czy woli się jeść ciastka czy mieć satysfakcję z życia. Jeżeli miałbym jeść ciastka, a nie mieć niczego, co mnie kręci, to wolałbym nie jeść ciastek.
Czyli pracujesz po to, żeby…
…móc robić rzeczy, które mnie kręcą. Nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy nie mają żadnej pasji i żyją tylko po, żeby żyć. Nie chcę jednak w żaden sposób łączyć pracy z zajawką, więc nie zajmuję się profesjonalnie fotografią. Pracuję, gdzie pracuję, robię, co mam zrobić, biorę kasę – i wychodzę. W domu czeka dużo zdjęć do obrobienia.
4 komentarze