Tej płyty miało nie być, jak i całej zabawy Reubena z muzyką. Pochodzący z Leeds chłopak od małego bowiem kochał football. Wszystko szło świetnie. Kontrakt ze słynnym lokalnym klubem, transfer do jeszcze bardziej znanej Sevilli.
Smith za 10 lat pewnie okazałby się kolejnym „katem Polaków” w meczu o wszystko, przygodę na boisku przerwała jednak kontuzja. W ramach pociechy dziadek zafundował chłopakowi klawisze i tak oto Reuben w przydomowym ogródku rozpoczął nową drogę. „Warm Nights” to jego oficjalny debiut. Ten album to doskonała mieszanka oldschoolowego disco, elektroniki z lat 80. i lo-fi. Wszystko utrzymane jest w klimacie rodem z Balearów, które znane są od zawsze z najbardziej przyjaznych dźwięków. Chwilami pobrzmiewa mi tam nawet romantyzm Julia Iglesiasa. Czyżby wszyscy niespełnieni piłkarze mieli w sobie wspólny pierwiastek? Zanim ogarną nas wszechobecny mrok i jesienna deprecha, warto powspominać długie ciepłe noce. Tym bardziej, że jak pokazuje historia Reubena, nadzieja na lepsze jutro jest zawsze!