„Dumni i wściekli” trafiają do dystrybucji w Polsce w ciekawym okresie. Film opowiadający o społeczności LGBTQ, która w latach 80. XX wieku w Wielkiej Brytanii wyraziła swoje poparcie dla strajkujących górników, idealnie koresponduje z ostatnimi wydarzeniami w naszym kraju. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Wiedzą o tym szykanowani homoseksualiści, którzy szukając własnej drogi do emancypacji, próbują zjednoczyć się przeciwko polityce Margaret Thatcher z konserwatystami na co dzień parającymi się wydobyciem węgla w kopalniach.
W obrazie Matthew Warchusa autentyczna historia zostaje przepuszczona przez gatunkowy filtr komedii. Problemy, które rodzą się przy zderzeniu gejów i lesbijek z mieszkańcami górniczych miasteczek, udaje się szybko rozwiązać. Postaci w filmowym uniwersum są zaś wyłącznie pozytywne. Nie ma wśród nich radykałów, maruderów ani ludzi tak przywiązanych do swoich poglądów, żeby nie można było ich sprowadzić na nową drogę. Jednak mimo uproszczeń „Dumni i wściekli” wykonują istotną pracę społeczną, zwalczając uprzedzenia. Sprawdzają się też jako filmowa rozrywka. Zasługa w tym dobrych aktorów (możemy tu zobaczyć gwiazdy brytyjskiego kina pokroju Imeldy Staunton, Billa Nighy’ego czy George’a MacKaya) i lekkiego scenariusza, który zajmująco opowiada historię.
Twórcy przy użyciu dowcipnych, inteligentnych dialogów nie boją się łamać stereotypów („A czym wy właściwie się żywicie?” – usłyszą w filmie młode lesbijki), ale robią to w na tyle bezpieczny sposób, by nie urazić ani tych, którzy stereotypowo myślą, ani tych, którzy ofiarą stereotypowego myślenia padają. Tym samym seans tego filmu może skłonić do przewartościowania poglądów zarówno nieprzychylnych mniejszościom konserwatystów, jak i niechętnych tym drugim liberałów. Ciekawe tylko, czy projekcje „Dumnych i wściekłych” będą w stanie zjednoczyć środowiska LGBTQ i strajkujących rolników i górników w Polsce.