Testowanie samochodów to rzecz mi obca. Oczywiście poważnych testerów w Polsce nie ma też tak wielu. Tutaj trzeba wiedzieć o wiele więcej niż „ej… no jedzie”. Dlatego pomyślałem, że pisanie recenzji o furze z perspektywy laika może mieć więcej sensu niż dogłębna analiza człowieka, który na motoryzacyjnym dziennikarstwie zjadł zęby.
Gdy tuż przed początkiem tegorocznego Off Festivalu dostałem propozycję, aby do Katowic przejechać się nowym Mini Morrisem nie był do końca przekonany, bo musiałem tuż przed festem zawieźć całą moją rodzinę do Nowego Targu. Rodzina składa się z gadatliwej dziewczyny, bardzo gadatliwego 3-latka i chętnie srającego 4-miesięcznika. Okazało się, że jednak nie będzie to Mini Morris w wersji podstawowej a dostanę wersję Countryman, która zaskakująco dobrze przyjęła całą moją familię. I wózek i dwie walizki.
Pierwsze wrażenia na widok dużego Minika są bardzo pozytywne. Wnętrze wygląda wygodnie a wielkie kółko na środku samochody powoduje, że „wieśniak” bardzo się wyróżnia. Trochę gorzej jest z wykonaniem gdyż większość rzeczy w środku raczej straszy plastykiem niż zachwyca wytrzymałością i mają obok siebie syna, która lubi sobie pokopać, powyrywać i pokrzyczeć czułem ryzyko skrzywdzenia tego samochodu w sposób nieodwracalny.
Dużą łatwość sprawiło korzystanie w „miniku” z bluetootha i podłączenie telefonu do głośników. Widać, że twórcy modelu myśleli o użytkowników montując w furze nie tylko dwie popielniczki, do których można spokojnie podłączyć ładowarki telefocznie, ale również wejścia USB. I chociaż napięcie w nich nie powalało – mój Samsung S7 wyraźnie wolniej ładował się przez nie w porównaniu do klasycznych samochodowych ładowarek.
Rzecz, która mnie pozytywnie zaskoczyła to moc Countrymana. Przesiadając się z mojego Saaba 9-3 wiedziałem, że będę tęsknił za turbo, ale bez wielkich kłopotów osiągałem 180 km na trasie (gdy już wysadziłem z fury dzieciaki). Oczywiście dzięki temu zamiast komfortowo spalać trochę ponad 6 litrów na setkę benzyna znikała w ilościach przerażających, ale było to cena, która postanowiłem zapłacić.
Coraz częście można spotkać zresztą „Countrymany” na ulicach i niestety największy problem jaki w związku z nimi zauważyłem to rodzaj użytkowników, którzy lubił lekko przegiąć pałę w mieście będąc w tym sensie trochę spadkobiercami BMW. Co akurat się zgadza pamiętając, że to niemiecka firma odpowiada za Morrisy.
Trochę ubolewam nad faktem konieczności korzystania z automatycznej skrzyni biegów. Na trasie jest to prawdziwa zmora, która powoduje, że jazda jest najnudniejszą rzeczą na świecie. Wracając z Nowego Torga do Warszawy postanowiłem przetestować pół-automat i radochy było dużo więcej chociaż nadal świat powinien składać się według tylko i wyłącznie z manualnych skrzyń biegów.
„Wieśniak” to zaskakująco przestrzenny samochód. Który ma zaskakująco dużo mocy. Który jest zaskakująco mały na zewnątrz. Chociaż nie jest to samochód, na który bym wydał (co najmniej) 80 tysięcy złotych – gdybym miał okazję jeszcze raz do niego wejść i się przejechać zrobiłbym to z uśmiechem na twarzy.