Głosowanie czas zacząć. Jeśli jeszcze nie macie faworytów, pomagamy podjąć decyzję – podsumowujemy dokonania naszych szanownych nominowanych i tłumaczymy, dlaczego to właśnie im należy się nagroda.
Pamiętajcie: głosujemy na aktivist.pl/nocnemarki. Ci, którzy ciekawie uzasadnią swój werdykt, mają szansę dostać od nas fajną nagrodę!
MIEJSCE ROKU
#BarPrasowy (Warszawa)
Może to i nadużycie, ale bar Prasowy to takie nasze warszawskie Westerplatte. Co prawda finał był inny, bo po licznych protestach i akcjach miejsce udało się uratować, ale symbolika pozostała. Prasowy to jeden z niewielu barów mlecznych, które pozostały w Śródmieściu. Obronić nie było go łatwo, bo wiadomo, że Marszałkowska to gorąca miejscówka. Prasowy jednak ocalał. Co prawda wystrój się zmienił, ale idea pozostała ta sama. Tanie obiady, polska kuchnia i kompot w szklankach. W menu leniwe, schabowy, ale też potrawy wegetariańskie i bezglutenowe. Prasowy dorasta z klientami. W środku przy wspólnym stole spotkamy hipsterów, starsze panie z menażkami, matki karmiące dzieci paróweczkami i ludzi sukcesu. Wszyscy zaczytani darmową gazetką „Głos Prasowy”, którą znajdziemy na każdej tacy. Prasowy to jednak nie tylko jedzenie. To też przedstawienia teatralne, dyskusje, promocje książek, giełdy płytowe, a nawet „koncerty do kotleta”. Nie rozleniwisz się tu przy leniwym.
#Pardon ToTu (Warszawa)
Miłe i gościnne to miejsce. Z daleka od zgiełku innych placów, z widokiem na kryjący niejedną opowieść kościół, zrewitalizowany skwer i kawał historii Warszawy. Ze smaczną foccacią, piwem i sporą selekcją winylowych płyt, które trudno dostać gdzie indziej. Otwarte dla zwierząt i dzieciaków, służące książką czy gazetą do poczytania i subiektywną ściągawką z dziejów muzyki rozpisaną na ścianie. Do tego jest to miejsce zaangażowane w krzewienie kultury, co powinniśmy podkreślić we wstępie tego uzasadnienia, ale że niektórych koncert jazzowy potrafi odstraszyć szybciej niż wykład z topologii, to wspominamy o tym dopiero teraz. Koncerty organizowane w Pardonie, zarówno spotkania krajowych improwizatorów, jak i występy światowej czołówki progresywnych muzyków, nie mają bagażu, który jazzowi wsadzono na plecy podczas jego wędrówki z nowoorleańskich burdeli do filharmonii. Przynoszą go jedynie przychodzący w nadmiarze napięci bywalcy, którzy ze słuchaczami mają zwykle niewiele wspólnego. Ale o to do samego miejsca pretensji mieć nie możemy. Jak już wspominaliśmy, jest ono wyjątkowo miłe i gościnne.
#B90 (Gdańsk)
Ależ my, warszawiacy, zazdrościmy Gdańskowi takiego klubu! Byliśmy tam po raz pierwszy podczas festiwalu Soundrive (nominujemy w kategorii Impreza Roku), który jednocześnie był imprezą otwarcia tego przybytku. Jednak na wyróżnienie zasługuje nie tylko sam festiwal, ale i cały ambitny line-up, który do końca tego roku zabukował klub. Alternatywny i odważny, jak na obecne czasy i podejście managerów. Samo miejsce, ulokowane w jednym z fabrycznych budynków Stoczni Gdańskiej, przygotowano z największą pieczołowitością – dbałością o wygodę odwiedzających, dźwięk (bez wątpienia najlepszy w kraju), infrastrukturę (wyciszona druga sala, konstrukcja sceny) i klimat – jest fabrycznie, ale niesamowicie schludnie i gościnnie. Do tego kolejna rzadkość – sympatyczna, wyluzowana ochrona. Wszystko wpisuje się w najlepsze tradycje światowego, alternatywnego clubbingu ostatnich 30 lat. Brawa za odwagę, za inicjatywę i dobry gust. Trzymamy kciuki!
#Prozak (Kraków)
Kilka tygodni temu Prozak świętował swoje pierwsze urodziny. Nie jest tajemnicą, że miejsce to ma znacznie dłuższą historię, ale w swojej nowej odsłonie kończy dopiero rok. Nieszczęśliwy splot wydarzeń spowodował, że popularny klub musiał budować się od zera – i tak powstał Prozak 2.0. W leniwym Krakowie, w którym mało kto ma odwagę robić biletowane imprezy z klubowymi bookingami z górnej półki, twórcy Prozaka postanowili zmierzyć się ze złymi przyzwyczajenia publiki i nie zapomnieli, jak powinien wyglądać i brzmieć dobry klub. Występy takich artystów jak Marc Houle, Robag Wruhme czy Jimpster pokazały, że do muzyki Prozak podchodzi na poważnie. Dobrze brzmiąca miejscówka z przemyślanym line-upem, w którym jest miejsce i dla czołówki polskiej elektroniki, i dla najlepszych producentów z zagranicy – inne miasta nie zazdroszczą krakusom już tylko Unsoundu i pijaństwa na Kazimierzu. Wierzymy, że Prozak nie tylko utrzyma wysoką formę pierwszych 12 miesięcy istnienia, ale będzie jeszcze lepszym klubem z każdym kolejnym weekendem.
IMPREZA ROKU
#DancehallMasak-Rah
Masakra nie impreza, rzeźnia nie potańcówka, ubój nie dancing. Kolektyw miłośników dobrych riddimów i słabych dowcipów, nawet na moment niezapominający o haśle „bawiąc, uczyć”, swoją przygodę z jamajską dyskoteką rozpoczęli wiele lat wcześniej, zanim popowe gwiazdki zaczęły twerkować, a goście talent shows – toastować. Połączenie wiedzy i umiejętności obsługującego gramofony Pablo27, energii i spontaniczności nawijającego Juniora Stressa, a także wsparcia Drajwy, Mothashippa, Dorki i Sinusa eksplodowało siłą, która może doprowadzić do kontuzji na dancefloorze, pustek na barze i… rosnącej świadomości w głowach imprezowiczów. I choć pretekstem do przyznania tej nominacji był ich support przed Major Lazer i set na tegorocznym festiwalu w Ostródzie, tp wystarczy wpaść na którykolwiek z licznych występów Dancehall Masak-Rah, by zobaczyć na własne oczy tłum ludzi stawiających kroki dokładnie w tę stronę, którą wskazują mistrzowie ceremonii. Trudno jednak rozglądać się dookoła, kiedy nogi same rwą się do tańca, a gardło niespodziewanie – samo z siebie – krzyczy „pull up!” Rah!
#PixelHeaven
Pixel Heaven to impreza skoncentrowana na nostalgicznych przeżyciach. Nie ma jednak mowy o łzawej melancholii, liczą się jedynie adrenalina i ośmiobitowa krew ściekająca po ekranie. W warszawskim CDQ królowały Amiga, Pegasus, ZX Spetrum, Commodore 64 i tradycyjne flippery. Oprócz rekreacyjnej rozgrywki można było przystąpić do jednego z kilku turniejów i zmierzyć się ze starymi wyjadaczami, którzy spędzili długie noce, ścierając przyciski na padach i joystickach. Ci, którzy nie podnieśli rękawicy, mogli uczestniczyć w licznych panelach, spotkaniach z twórcami indie-gier, pokazie retro-trailerów czy chiptune’owych koncertach. Efekt? CDQ pękał w szwach, a organizatorzy już zapowiedzieli przyszłoroczną edycję. Najważniejszy jednak jest fakt, że Pixel Heaven nie jest wyłącznie imprezą dla nerdów i insiderów, bez trudu odnajdzie się tam każdy, kto z rozrzewnieniem wspomina czasy „Contry” czy „Dizzy’ego” – i za to właśnie chcieliśmy docenić skromną ekipę organizatorów.
#Brutaż
Hasło „techno impreza” na naszym krajowym podwórku w najlepszym wypadku kojarzy się z mitycznymi, trwającymi do 10 rano afterami w jednej ze znanych stołecznych trupiarni. Ten stereotyp od ponad roku skutecznie przełamuje ekipa odpowiedzialna za cykl Brutaż. Chłopcy podczas kilkunastu edycji zaliczyli większość ważnych warszawskich klubów, a w ramach gościnnych występów wpadli też do Poznania (planują też wpaść do Krakowa). Mimo tej regularności nie ma mowy o rozmienianiu się na drobne i coraz modniejszym graniu z iPoda – na Brutażu króluje winyl, a zamiast utargu na barze liczy się sama muzyka. Dba o nią międzypokoleniowa reprezentacja ogólnopolskiej sceny i coraz chętniej zapraszani goście z zagranicy. Brutaż nominujemy więc za konsekwentne unikanie biznesowej kalkulacji, a przede wszystkim za świetną atmosferę i najlepszą, choć często okrutną muzykę.
#Soundrive
Jak powinien wyglądać festiwal naszych snów? Mógłby się odbywać w jakimś klimatycznym miejscu, niekoniecznie na wielkiej otwartej przestrzeni, lecz w odpowiednio przygotowanych i przede wszystkim doskonale nagłośnionych, postindustrialnych wnętrzach. Nikomu w końcu nie chce się biegać przez hektary pól, żeby dotrzeć na mniejszą scenę, prawda? Powinien trwać ze dwa dni, żeby nie mieć przesytu, a artyści, którzy by na nim wystąpili, mogliby być niezbyt jeszcze popularni, ale już dobrze rokujący, tak żeby mieć powstał przegląd tego, co się dzieje nowego i ciekawego w niezalu. Nie powinno być zbyt tłoczno, żeby nie trzeba się było stać w kilometrowych kolejkach po hambuksy i piwko, a obsługa i ochrona powinny być miłe i bezproblemowe, tak by nie mącić atmosfery muzycznego święta. Taki festiwal odbył się naprawdę w Stoczni Gdańskiej w klubie B90 i nazywał się Soundrive. Jeśli was na nim nie było, prosimy nie popełnijcie tego błędu za rok.
ARTYSTA ROKU
#Pih
Rap to szczerość, pewność siebie i bezczelność. W momencie, w którym rozleniwieni dostatkiem MCs coraz częściej schlebiają gustom mas, tylko garstka nawijaczy nie pozwala nam założyć koszulek ze sloganem „nienawidzę raperów” i zostawić sceny w rękach robiących groźne miny małolatów. Głos wschodniej ściany, weteran środowiska i jeden ze zdolniejszych tekściarzy na rynku, reprezentant Białegostoku nagrywający pod pseudonimem Pih stoi na czele tej garstki. Szorstka charyzma, bezkompromisowość w wyrażaniu poglądów i balansujące na granicy dobrego smaku, turpistycznie dotkliwe cięte wersy składają się na wachlarz bitewnych technik artysty, który już w czasach składanek 600 Volta i swojego macierzystego składu 17 skazany był na sukces. Platynowe i złote płyty nie sprawiły jednak, że spuścił z tonu, a wychodzące ostatnio „Dowody rzeczowe” to koronny argument za tym, że jest on wciąż cholernie ambitny i solidnie wkurwiony. Bo kiedy nawijał w 2008 r. tekst – jeszcze aktualniejszy dziś – utworu „Semper fidelis”, nie były to tylko czcze słowa. Dla Piha zawsze chodziło tu o „coś więcej niż rap”.
#DawidPodsiadło
Dawno nie mieliśmy w naszym kraju artysty, który wbrew komercyjnym pokusom twardo stąpa swoją ścieżką, zdobywając przy tym serca tłumów Kompletnie nas to nie dziwi, bo Dawid Podsiadło dysponuje czymś, czego ze świeczką szukać na naszym krajowym podwórku. Jest to szczerość, o której tak dawno zapomniały nasze uganiające się za medialnym sukcesem pseudogwiazdki. Nawet jeśli jesteście fanami brutal metalu czy awangardowego techno i kompletnie nie kumacie takiej estetyki, to musicie przyznać, że trudno nie docenić niesamowitej klasy i talentu Dawida. Samotni chłopcy z gitarami nieraz pokazali, że stoi za nimi moc wielkich orkiestr symfonicznych. Jeśli dodamy do tego urocze melodie i ponadprzeciętną wrażliwość, to stajemy przed zjawiskiem, które swoim nieśmiałym uśmiechem tylko maskuje huragan, jaki wkrótce wywoła.
#TrupaTrupa
Trupa Trupa nie jest częścią żadnego muzycznego prądu czy kreowanego przez muzyczną blogosferę trendu, ale tworzy swego rodzaju mikrokosmos. Na czele projektu stoi Grzegorz Kwiatkowski – trójmiejski poeta. Ta łatka jednak, na przekór obecnym tendencjom, nie stygmatyzuje, przeciwnie – Grzegorz jest motorem całego przedsięwzięcia. W tym roku zespół zwrócił uwagę samego szefa wytwórni Sub Pop – Jonathana Ponemana, którego zainteresowała tegoroczna płyta „++”. Trupę Trupę wyróżnia także brzmienie – jedyna szufladka, do której da się z czystym sumieniem wepchnąć tę grupę, to szeroko rozumiany „rock”. Dalej jednak zaczynają się schody, bo muzyka kwartetu jest zawieszona gdzieś pomiędzy tradycją a nowoczesnością i ucieka od wszelkich artystycznych łatek. Dobrze wśród krajowych muzyków, którzy dostają zadyszki od pogoni za atrakcyjną, modną formą, znaleźć kogoś, kto pamięta o najważniejszym – przekazie.
#Ptaki
„The Very Polish Cut-outs” to projekt genialny. Nie boimy się przyznać, że jesteśmy fanami brania na warsztat starych polskich tracków i tworzenia z nich całkiem nowych form muzycznych za pomocą samplingu. Jeśli mielibyśmy wybrać ulubieńca zajmującego się „wycinankami”, to bez wątpienia byłby nim zespół Ptaki. Duet producentów wydał najlepszy kawałek tego roku (17.12 w nocnomarkowych ramach to już nowy rok), zwiedził wszystkie istotne festiwale w Polsce i pojawił się m.in. w Anglii czy w Niemczech. Ich tracki to spowolniony house mający w sobie tonę funkowego i jazzowego feelingu, który najlepiej brzmi na winylu. Bo Ptaki to winylowi puryści, których sety są raczej przejażdżką po muzycznych inspiracjach obu twórców niż selekcją nastawioną na wrzaski i piski fanów pod didżejką. Polska elektronika wreszcie zaznacza swoją „polskość”. Dobrze, że mimo globalizacji świata muzycznego pojawiają się twórcy, którzy nie starają się naśladować zachodnich trendów, lecz czerpią z tego, co w polskiej muzyce od zawsze było najlepsze.
TELEDYSK ROKU
#Novika „Who wouldn’t”
reż. Piotr Onopa, Robert Ceranowicz, Paweł Witecki
Klip do pierwszego singla z płyty „Heart Times” to jeden z tych teledysków, których nie da się opowiedzieć. Bardzo prosty formalnie (choć pewnie nie taki prosty w realizacji) zabieg robi tu całą robotę – że się tak ładnie wyrazimy. Ten sam patent powtarzany jest wielokrotnie w różnych „scenkach z życia”: czasem jest śmiesznie, czasem ładnie, czasem smutno, zawsze poruszająco.
#Hey „Podobno”
reż. Grzegorz Lipiec
Nie masz pomysłu na teledysk? Pojedź do egzotycznego kraju, nakręć trochę ładnych obrazków, zmontuje w mniej lub bardziej (raczej bardziej) przypadkowej kolejności – i gotowe! Na szczęście Hey i ich teledysk do trzeciego singla z wydanej rok temu płyty „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan” nie jest takim przypadkiem. Wprawdzie na klip do „Podobno” składają się obrazki z podróży zespołu do Azji, ale, po pierwsze, podróż to nieprzypadkowa, bo podczas niej powstały zarysy kompozycji składających się na nowy album; po drugie, jak to rzadko w tego typu teledyskach bywa – między obrazem a słowem istnieje wyraźny, niejednoznaczny związek.
#HIFIBanda „Otwórz oczy”
reż. Michał Dąbal
Piękne morze, zachód słońca i palmy kontra odpadające tynki, popękane kafelki, puste baseny, ślady po kulach. Teledysk „Otwórz oczy” został nakręcony w „zatoce umarłych hoteli” w Kupari w Chorwacji i chyba dlatego zrobił na nas duże wrażenie – po prostu bardzo lubimy takie urbexowe klimaty. Na pomysł, by pojechać w to zniszczone podczas bałkańskiej wojny miejsce, wpadł producent zespołu – Czarny. Wybór lokalizacji przesądził o charakterze klipu – nastrojowe zdjęcia reżysera Michała Dąbala wydobyły magię i historię tego niegdyś tętniącego życiem kurortu. Nie ma się co dziwić, że teledysk wyróżnia się na tle innych polskich produkcji – Michał, od kilku lat pracuje w Los Angeles, ma na koncie operatorską współpracę przy hollywoodzkich produkcjach i nominację do studenckiego Oskara przyznawanego przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej.
#Pezet „Slang 2”
reż. Przemysław Adamski, Katarzyna Kijek
Z hiphopowymi teledyskami zawsze jest kłopot, bo rzadko wychodzą poza sztampę. Na szczęście Pezet nie podąża w tę stronę – tak samo jak w tekście demaskuje zawiłości hophopowej nawijki, tak w obrazie do kawałka „Slang 2” w lekko prześmiewczy sposób posługuje się kliszami rapowej rzeczywistości (są bloki, płonące beczki i groźne chłopaki). Tak nam się przynajmniej wydaje. Klip robi wrażenie – jest oszczędny ale wyrazisty, nieoczywisty ale mocny. Cieszy też fakt, że kolejny raper zdecydował się na współpracę z ambitnymi twórcami filmowymi – duet Adamski/Kijek to czołówka polskiej animacji, twórcy wielokrotnie doceniani i nagradzani.