Muzyka: „Jungle” Jungle

Miłość od pierwszego wejrzenia

Kogo jeszcze obchodzi permanentny kryzys gitarowego grania na Wyspach, kiedy mamy w niezalu tylu interesujących artystów, którzy eksplorują inne muzyczne rejony i umiejętnie żonglują elementami odległych od siebie stylistyk? Jungle to właśnie jedna z takich kapel. Od początku skazani byli na sukces. Żeby było śmieszniej, tych dwóch białych chłopaków, brzmiących jak ciemnoskórzy wyjadacze z epoki Earth, Wind and Fire, na rzecz takiej muzy porzuciło indiekapelkę Born Blonde. Blogerska wrzawa powitała już pierwsze single „Platoon” i „Busy Earnin’”, łączące seventisowe disco i soul z triphopowymi aranżami i współczesną produkcją. Ich debiut to rozwinięcie tych pomysłów. Jeśli wielość inspiracji przyprawia o zawrót głowy, to dopiero po chwili zastanowienia, bo „Jungle” to na pierwszy rzut oka muzyczny monolit. Chwytliwe, choć czasem lekko ujarane kawałki błyskawicznie zapadają w pamięć, niosą nogi, nie puszczają. Za świetną płytą poszły świetne występy na festiwalach, gdzie ich muza sprawdza się znakomicie. Rodzimi organizatorzy jak zwykle zaspali, a może raczej czekają, aż polska publiczność – ta sama, która uwielbia OutKast i Disclosure – zakocha się na zabój w chłopakach z Londynu. Bo że tak się stanie, jestem absolutnie pewien.



Jungle „Jungle”
XL Recordings

Dodaj komentarz

-->