Dowcip o blondynce
Amerykańscy mistrzowie alternatywnego grania to prawdziwa legenda, a ich liderka Kazu Makino to jedna z tych artystek, które do perfekcji opanowały sztukę wyrywania serc. Kultowe „23” to z kolei album soundtrack do wszystkich najprzyjemniejszych rzeczy, jakie można robić w życiu. Zatem w mocnym płytowo roku 2014 na nową propozycję Blonde Redhead czekało się jak na kolejny as w talii.
„Barragán” zaczyna się zgodnie z oczekiwaniami. Rozmarzona melodia i bardzo oniryczny klimat. W dziejach lubianego zespołu nadchodzi kolejna, jeszcze piękniejsza epoka – tak myślałem jeszcze przez kilka pierwszych numerów. Numerów niezłych, zwiastujących ciekawą woltę stylistyczną. Niestety… Pomysłów starczyło chyba tylko na kilka piosenek albo po prostu ta formuła się nie sprawdziła. To, co przyjemne, ciągnie się tu w nieskończoność, jakby na przekór zasadzie, że najmilsze rzeczy trzeba dozować, żeby takimi pozostały. Tu i ówdzie poutykano przekombinowane do granic możliwości popłuczyny po dawnej świetności, które chyba mają imitować nową jakość. Ta mieszanka powoduje, że już po kilku pierwszych odtworzeniach właściwie cała przyjemność słuchania tego albumu znika. Miało być odkrywczo, jest w najlepszym wypadku przeciętnie. Może te kawałki wybronią się z czasem (choć wiele na to nie wskazuje), ale na razie jest to pozycja wyłącznie dla szalikowców i ewentualnie neofitów, na których przygoda pod tytułem Blonde Redhead dopiero czeka.
Blonde Redhead
„Barragán”