Mogę wszystko – wywiad z Otsochodzi

aktivist 215 otsochodzi
Fot: Karol Grygoruk

Z Młodym Janem widzimy się na łamach „Aktivista” po raz drugi. Kiedy spotkaliśmy się dwa lata temu, warszawski raper świętował jeszcze spektakularny sukces albumu „Nowy kolor”. W międzyczasie wypuścił nieco chłodniej przyjęty przez publikę (natomiast chwalony przez krytykę) krążek „Miłość”. Dziś, w przededniu premiery longplaya noszącego tytuł „2011”, znajduje się już zupełnie gdzie indziej. Określany nową nadzieją starej szkoły, a później naczelnym piewcą… newschoolu, Otso ma już dosyć tych wszystkich łatek i skupia się wyłącznie na muzyce.

Otsochodzi wywiad

Rozmawiał: Filip Kalinowski

„Miłość” pełna była uniesień i wzlotów, natomiast na „2011” pojawiło się nieporównywalnie więcej przyziemnych, codziennych tematów.

Bo w międzyczasie zacząłem mieszkać z moją dziewczyną. Z tego mogą wynikać te powszednie frustracje, bo wiadomo, że z początku zawsze jest beztrosko, a jak zaczyna się robić poważniej, to na twojej głowie lądują nagle zupełnie nowe tematy. I choć muszę być teraz nieporównywalnie bardziej odpowiedzialny, to nadal jest zajebiście, nic bym nie zmienił.

Twój związek znajduje odbicie w muzyce, którą nagrywasz?

Wydaje mi się, że tak. Często piszę o mojej dziewczynie i naszych relacjach, bo to z nią spędzam najwięcej czasu. To przychodzi bardzo naturalnie. Nigdy nie planuję tego, co napiszę. Dosłownie dwa czy trzy razy miałem w głowie jakiś temat, zanim jeszcze siadłem do tekstu. Zazwyczaj to jest freestyle – dostaję bit, siadam i piszę. To są szybkie, świeże emocje; nie kminię, czy o czymś już przypadkiem nie wspomniałem w innym numerze i czy to ewentualnie nie będzie sprzeczne. Wszystko się dzieje w danej chwili.

Często w jednym numerze potrafisz wyrzucić z siebie myśli, które mogą być postrzegane jako niespójne.

To prawda. Podobnie jest też ze stylistyką numerów, które nagrywam. Na „2011” są luźne, przechwałkowe kawałki, takie „Mac Miller vibes”, i wręcz punkowe wtręty. Równocześnie jednak nieraz się zastanawiałem nad tym, czy nie lepiej byłoby nagrać cały album w jednym, spójnym klimacie i dać ludziom jaśniejszy obraz tego, kim ja właściwie jestem. Ale ja już chyba nie potrafię czegoś takiego zrobić.

otsochodzi wywiad

Foto: Karol Grygoruk, Stylizacja: Vasina Studio / Kurtka jeansowa JARMULA, Spodnie WERONIKA SZPERKOWSKA

Być może to kwestia tych szybkich, świeżych emocji. Czy taki tryb pracy nie sprawia, że twoje numery się szybko dezaktualizują?

Poniekąd tak, ale moim zdaniem to jest fajne, bo po kilku miesiącach mogę wrócić do któregoś numeru i wyciągnąć z tego wnioski. Nie wczuwam się w to, czy ktoś będzie to uważał za wiarygodne czy spójne. W momencie kiedy to pisałem, myślałem właśnie tak, a dziś już mogę myśleć zupełnie inaczej. Przy tej płycie mieliśmy taki pomysł, żeby w trackliście zaznaczyć daty powstania każdego numeru. I choć finalnie tego nie zrobiliśmy, to być może jeszcze do tego wrócimy.

Jakie masz refleksje, słuchając zapisów swoich dawnych emocji?

Jutro kończę 24 lata i na pewno jestem już nieco innym człowiekiem niż w momencie, kiedy nagrywałem „7” czy „Slam”. Zmieniło się moje postrzeganie wielu spraw i niektórych wersów, które kiedyś napisałem, już bym nie nawinął. W numerze „0 słów” rapowałem na przykład coś o Sarsie, że „jak chcesz polatać, to sobie odpal gibona, młoda” i to było głupie. Nie powtórzyłbym tego. Ale – z drugiej strony – nie potrafiłbym też odtworzyć klimatu, jaki mi wtedy towarzyszył, tego, jak to brzmiało, i nawet gdybym chciał zrobić teraz coś podobnego, toby wyszło zupełnie inaczej.

To właśnie z nostalgii za tym czasem wynika pomysł na „2011”? Bo w notce prasowej towarzyszącej albumowi piszesz, że to materiał, który jest swego rodzaju wehikułem czasu. Zarówno pod kątem brzmienia, jak i wspomnień.

Ten krążek kojarzy mi się z moją dzielnicą, z ludźmi z którymi spędzałem czas, i różnymi fajnymi wspomnieniami z tego okresu. I stąd tytuł „2011”, bo mniej więcej wtedy zacząłem poznawać fajniejszą muzykę i diggować hip-hop, a nie tylko słuchać mainstreamu.

otsochodzi wywiad

Foto: Karol Grygoruk, Stylizacja: Vasina Studio / Kurtka i spodnie: JARMULA

Piszesz o „czasie największej zajawki na muzykę”. W kolejnych latach ona ci w jakiś sposób umknęła?

Myślę, że mogła, bo kiedy twoja kariera zaczyna nabierać tempa, zaczynasz automatycznie planować swoje kolejne ruchy, tracisz spontaniczność i podchodzisz do wszystkiego bardziej profesjonalnie – masz z tego pieniądze, więc pojawiają się takie myśli, że już nie możesz być małolatem, robić tego byle jak i wrzucać numerów w dniu nagrania na soundcloud. Ale jednocześnie też w kwestiach bardziej przyziemnych nadal mam w sobie dużo luzu – w tygodniu staram się wszystko ogarniać, a w weekend wciąż zdarzają mi się jakieś szalone, osiedlowe melanże i inne głupie akcje, które dla kogoś z zewnątrz mogłyby nie do końca pasować do mojego wizerunku – to, z kim i co piję, a także to, co później robimy.

Biorąc poprawkę na twoją rozpoznawalność, nie martwisz się, że może to kiedyś zobaczyć ktoś z zewnątrz?

Zwykle kręcę się osiedlowo. Nie lubię bywać w klubach, bo wtedy tracę prywatność i choć nie jestem Taco ani Quebo, to wiem, że ktoś może mnie skojarzyć i zrobić zdjęcie albo opowiadać potem o tym na mieście. Dlatego jestem zwolennikiem picia w domu, w gronie osób, które znam od lat i wiem, że nic poza nasz krąg nie wyjdzie. I oni się czasem na mnie wkurwiają, że zamulam i nie chcę iść na miasto, ale ja nie do końca mogę to robić, choć – oczywiście – zdarza mi się, zwykle jak już jestem mocno podpity i mówię „chuj, jedźmy”.

Często wspominasz o swoim osiedlu, czyli Tarchominie.

Bo spędzam tam zdecydowaną większość czasu. Teraz przyjechałem do centrum spotkać się z tobą i zaraz stąd znikam – przyjeżdżam furą, załatwiam sprawy i po chwili wracam do siebie. Właściwie całe moje życie ogranicza się do Tarcho – tam się wychowałem, tam dorastałem i choć mógłbym się teraz wyprowadzić, właściwie gdziekolwiek by mi pasowało, to… nie chcę. Tylko tam czuję się jak w domu i wiem, że mogę wyjść w dresie do sklepu i nikt na mnie nawet nie spojrzy, a tym bardziej nie rozpozna.

wywiad otsochodzi

Foto: Karol Grygoruk, Stylizacja: Vasina Studio

Trafiłem ostatnio na ranking warszawskich dzielnic, w którym Tarchomin był na pierwszym miejscu pośród tych najgorszych.

Bo tam jest najtaniej. Trafia tu najwięcej przyjezdnych. Chyba tylko na Tarcho możesz kupić dwa pokoje za 350 tys. zł. Nowe osiedla wyrastają więc jak grzyby po deszczu, a wiadomo, jak jest na nowych osiedlach – wszystko jest tak ściśnięte, że nie ma miejsca do życia. Ludzie narzekają więc na to, że mieszkają okno w okno z drugim człowiekiem, i to chyba odgrywa w takich rankingach najważniejszą rolę. Bo jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa, to nie jest Pekin czy Brzeska – wszystko tam jest git. Ludzie przechadzają się z małymi dziećmi, rodzinki spacerują. Sielanka.

Słuchając twojego nowego krążka, można wyczuć pewną niechęć do ludzi – nawijasz o szarym tłumie, dystansie do środowiska rapowego i o tym, żeby wreszcie wyprowadzić się z bloków.

Mam swoje wąskie grono osób, wśród których czuję się dobrze, nie muszę przy nich uważać na słowa i mogę być w pełni sobą. Bo nieraz już się przejechałem – spotkałem ludzi, których polubiłem, a później okazywało się, że działali interesownie i czekali tylko na moment, kiedy będą mogli wykorzystać moje zaufanie. Szczególnie jest to widoczne na różnych hiphopowych spędach – niby gadasz normalnie, ale nigdy nie wiesz czy to, co powiesz, nie pójdzie dalej w świat. I stąd pewnie wynika ta niechęć, bo chyba nie jest tak, że ludziom nie warto ufać. Ale warto uważać przy nich na to, co się mówi.

otsoschodzi wywiad

Foto: Karol Grygoruk, Stylizacja: Vasina Studio

To często cena sukcesu i – co za tym zwykle idzie – lepszego statusu materialnego. Na „2011” nawijasz jednak, że już zarobiłeś swoje, teraz czas na muzykę. Wcześniej myślałeś więcej o kasie?

Nigdy nie myślałem o tym, co mógłbym nagrać, żeby więcej zarobić, ale teraz, kiedy liczby są nieporównywalnie mniejsze niż na „Nowym kolorze”, mam chyba czystsze spojrzenie na to wszystko. Wtedy robiłem pół miliona wyświetleń w tydzień, a teraz robię 100 tys., ale dzięki temu, że zarobiłem już trochę pieniędzy, nie muszę się martwić. Nie potrzebuję singla, który przypadnie do gustu tysiącom małolatów, mogę robić dokładnie to, co chcę. I choć wydaje mi się, że zawsze byłem artystycznie wolny, to moich myśli nie zaprząta już teraz to, czy będę miał na rachunki, i to daje mi nieporównywalnie większy komfort. Byłbym szczęśliwy, mając zawsze stałą grupę odbiorców, która przychodzi na koncerty i kupuje płyty, a to, czy kiedyś jeszcze dostanę platynę albo zyskam taką popularność jak w czasach „Nowego koloru”, nieszczególnie mnie interesuje i na pewno nie mam zamiaru się do tego naginać.

A tak normalnie, po ludzku frustrował cię ten spadek?

Proste, że tak. Strasznie się wkurwiałem i zastanawiałem się, z czego to wynika – że jak wypuściłem „Nie, nie” czy „Nowy kolor”, to miałem dziesiątki milionów wyświetleń, a jak wyszła dosyć przecież podobna „Euforia”, to do dzisiaj obejrzało ją siedem milionów. Kiedyś patrzyłem na te liczby, przejmowałem się i pytałem sam siebie, czy przypadkiem nie robię czegoś źle. Ale dziś już się tym nie martwię – cieszę się tym, że robię coś, czego nigdzie indziej w Polsce nie słyszałem, i też tym, że ludzie piszą w komentarzach, że im się to podoba. Bo nigdy nie ukrywałem tego, że czytam to, co ludzie piszą w sieci, i ich odbiór jest dla mnie ważny. A wyświetlenia już nie są, bo znam wartość tych numerów.

aktivist otsochodzi

Foto: Karol Grygoruk, Stylizacja: Vasina Studio

W międzyczasie udało ci się też chyba wyrwać z tych wszystkich szufladek, w które cię pakowali odbiorcy.

Przy każdym kolejnym krążku byłem do kogoś porównywany. Jak zrobiłem „7” i „Slam”, to zostałem polskim Joey’em Bada$$sem, jak wyszedł „Nowy kolor”, to byłem podróbką Lil Uzi Verta, a teraz jak wychodzi „Warsaw Local Boy”, to mi ludzie piszą, że to slowthai. Już chyba byłem każdym i zupełnie przestało mnie to obchodzić. Chciałbym, żeby po latach to moje brzmienie mogło być inspiracją dla innych. Bo przez to, że moje pierwsze wydawnictwa były oldschoolowe, „Nowy kolor” newschoolowy, a od czasu „Miłości” eksperymentuję z bardzo różnymi rzeczami, to wiem, że mogę wszystko – mogę sprawdzić się na każdym bicie, w każdej estetyce i być może to właśnie jest mój styl.

Eklektyzm, który ci towarzyszy od czasów „Miłości”, nie wynika przypadkiem z przekory? Z tego, że już miałeś dość tych wszystkich łatek?

Nie. Wydaje mi się, że to kwestia tego, że ja od kilku lat staram się udowodnić sobie i wszystkim wokół, że nie jestem tylko raperem, ale pełnoprawnym artystą. Raz więc robię coś bardzo prostego na auto-tunie, a innym razem – coś oldschoolowego. Raz nawinę coś bardzo klasycznie, a innym razem – zaśpiewam. Chciałbym w pewnym momencie zostać określony muzykiem, nie raperem i być może z tego wynika moja potrzeba, żeby nieustannie robić coś więcej; żeby w 10 lat od premiery „7” zostać w pełni świadomym artystą, zdolnym do tego, żeby samemu wyprodukować sobie bit, napisać tekst i zaśpiewać albo zarapować go w swoim domowym studio. A że „siódemka” wyszła w 2016 roku, to jeszcze chwilę mam.

-->