Ma problemy ze sobą, problemy ze światem, zwichniętą karierę aktorską i długą historię z używkami. Czasem jest mu dobrze, ale dużo częściej źle. Przed niemającymi litości byłymi fanami chowa się za maską ironii. Jest koniem. Gadającym koniem z galopującą depresją.
Powołany do życia przez Raphaela Boba-Waksberga „BoJack Horseman”, którego piąty sezon debiutuje 14 września na Netfliksie, jest osadzoną w ludzko-zwierzęcym świecie animacją. Kto wie jednak, czy serial nie zadziałałby jako klasyczna fabuła? Z jednej strony bowiem sporą atrakcją jest tu absurd sytuacji i podkładający głosy aktorzy, na czele z Willem Arnettem, Aaronem Paulem i Alison Brie. Z drugiej, to właśnie główny bohater czyni tę produkcję naprawdę ciekawą i dla tego życiowego przegrańca ogląda się po nocy odcinki jeden po drugim.
Oto on – koń, aktor, pięćdziesięciolatek, którego losy są jednocześnie tragiczne i histerycznie śmieszne. Kiedyś był gwiazdą bijącego rekordy popularności sitcomu, ale formuła wzruszającego skrzyżowania „Pełnej chaty” i „Domku na prerii” w końcu się wyczerpała. BoJack od lat nie jest w stanie załatwić sobie dobrej aktorskiej fuchy, a czas spędza na oglądaniu DVD swojego serialu sprzed lat. Poza tym – spójrzmy prawdzie w oczy – jest trudny, niemiły i w każdej chwili może wpaść w szpony nałogu. A nikt nie chce pracować z alkoholikiem, kobieciarzem i partaczem, będącym hybrydą Charliego Sheena i Hanka Moody’ego. I to z głową konia. BoJack ma jednak swoje demony, pojawiające się w kolejnych odcinkach i sezonach, które nadają mu bardziej ludzki wymiar. Wbrew pozorom tak samo łatwo, jak nazwać go „dupkiem”, można też identyfikować się z wypełniającą tę postać goryczą: ze źrebięcymi problemami rodzinnymi, młodzieńczymi gwiazdorskimi szaleństwami, niezrealizowanymi artystycznymi celami i hejtem wymierzonym w patologiczny cyrk Hollywoo(d).
Psychologiczny portret BoJacka Horsmana dopełnia jego relacja z innymi bohaterami: żyjącym na jego kanapie wiecznie spłukanym przybłędą Toddem, byłą kochanką i agentką princess Carolyn oraz wrogiem numer jeden, który dosłownie i w przenośni kradnie mu show, czyli Mr. Peanutbutterem, oraz przypominającą trochę bohaterkę serialu „Daria”, piszącą jego biografię Diane. To postaci, na których trenuje swoje pasywno-agresywne zachowania, a jednocześnie jedyni przyjaciele, których obecność powoli uczy się doceniać. Gdyby „BoJack Horseman” był superbohaterską produkcją, oni wszyscy byliby pomocnikami Człowieka Konia, walczącymi wspólnie z największym wrogiem – rozkładającą od czasu do czasu na łopatki depresją. Ten akurat problem, przemieszany z błyskotliwymi żartami i celnymi odniesieniami do showbiznesu, potraktowany jest w serialu zadziwiająco prawdziwie i brutalnie szczerze. Zresztą sam twórca serialu Bob-Waksberg powiedział kiedyś w wywiadzie, że sam tak naprawdę nie wie, czy „BoJack Horseman” to historia o upadku, czy raczej o podnoszeniu się ze zgliszczy. Trudno o lepszą rekomendację.