„Lazaretto” już od pierwszych dźwięków przenosi nas w świat dobrze znany z solowego debiutu White’a, „Blunderbuss”. To eklektyczna i niepodrabialna mieszanka rocka, soulu, country folku, bluesa czy nawet funku, której słucha się ze szczęką na ziemi i nieustannym podziwem dla muzycznej wyobraźni i erudycji naszego bohatera. Kompozycje powstawały przez półtora roku, a ich szkieletem były zapiski, które artysta poczynił w wieku lat 19, a które przeleżały cały ten okres na strychu. „Lazaretto” trwa niespełna 40 minut i nie pozwala na chwilę nudy. Słuchając opętańczego śpiewu na tle masywnych, zeppelinowskich wręcz riffów, trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby Jimmy Page za wszelką cenę chciał wyruszyć w trasę pod szyldem Led Zeppelin, spokojnie mógłby to zrobić z White’a za mikrofonem. Po raz kolejny pozostaje tylko pogratulować muzykowi, który stał się czołowym obrońcą prawdziwej gitarowej muzyki. Już zacieram ręce na myśl o gdyńskim koncercie.
4A!
MUZYKAJack White
„Lazaretto”
Sonic Distribution
2 komentarze