Baba Zula „Derin Derin” – recenzja

Można zaryzykować stwierdzenie, że Baba Zula to dla tureckiej muzyki taka sama instytucja jak Kult dla polskiego rocka.

Czwórka wariatów, pomimo kilku dekad stażu scenicznego, nie poprzestaje jednak na odgrywaniu starych hitów na festynach, tylko z płyty na płytę zanurza się coraz głębiej w psychodeliczny świat. Wydany pod koniec września „Derin Derin” to chyba najkrótszy, ale też najbardziej mroczny album w dorobku Turków.

Wydawałoby się, że po ultraprzebojowej i dubowej „XX” Baba Zula mogą już do końca świata grać przebojowe „Hopçe”. Tymczasem w 2019 r. ekipa idzie o kilka kroków dalej i brnie w paranoiczny klimat rodem z nastoletnich wizji po pierwszym blancie. Nie ma tu jednak nic z gówniarstwa i amatorki. Wprost przeciwnie, „Derin Derin” jest tak ciężkie i przytłaczające (pomimo kryjących się w tym chaosie pięknych melodii), że to my czujemy się jak małolat z waporyzatorem, który stanął przed obliczem opiumowego bossa gdzieś w górach Kurdystanu.

To płyta nie dla każdego, ale odważnym zapewni niesamowite wrażenia!

-->