O aktorstwie krótko- i długodystansowym opowiada nam Michał Żurawski, który wraz z żoną, Romą Gąsiorowską prowadzi studium aktorskie aktoRstudio.
Uwaga! Jeśli chcecie dołączyć do elitarnego grona studentów aktoRstudia, weźcie udział w konkursie – szczegóły tu!
Jaka najważniejsza cechę powinien mieć ktoś, kto chce zostać aktorem? Czego poszukujecie w kandydatach do studiowania w waszej szkole?
Odwaga i determinacja to dwie niezbędne moim zdaniem cechy. Natomiast po dwóch edycjach warsztatów aktorskich, które prowadzimy wspólnie z Romą, wiem już, że z każdego potrafimy zrobić aktora. Pomagamy, uświadamiamy, odpowiednio prowadzimy. Każdy może być aktorem,
tylko musi to w sobie odkryć i pokochać. Ściślej rzecz ujmując, scena może nie jest tak wyrozumiała, ale już filmie dużo bardziej – jest tu miejsce dla różnych ludzkich typów, nawet
bardzo dziwnych. Ważne, żeby być naturalnym i nie zakładać sztucznych masek, niczego nie udawać.
Czy to są cechy, które można rozpoznać już podczas pierwszego spotkania na rozmowie kwalifikacyjnej?
Pierwsze wrażenie jest często złudne. Ktoś, kto w pierwszym kontakcie wydaje się pewnym siebie otwartym i przebojowym, często ma problem z byciem prawdziwym. Natomiast ludzie nieśmiali i wrażliwi często okazuję się zwierzętami scenicznymi. Ale tu nie ma reguły. Podczas rozmowy
kwalifikacyjnej obserwujemy kandydata, staramy się poznać jego motywacje i predyspozycje.
W aktoRstudio zajęcia prowadzą czynni zawodowo aktorzy, często dobrze znani z ról telewizyjnych czy filmowych. Czy znane nazwiska to dobry wabik na kandydatów?
To są również aktorzy spełnieni w teatrze, a praca w teatrze jto podstawa dla aktora. Oczywiście można funkcjonować tylko w serialu albo filmie, ale to moim zdaniem aktorstwo krótkodystansowe. Pewnie z perspektywy studentów fakt, że uczą ich rozpoznawalni ludzie jest atrakcyjny, ale to są przede wszystkim świetni, nowocześni aktorzy, długodystansowcy.
Czy swoim studentom opowiadacie na bieżąco nad czym pracujecie? Dzielicie się wrażeniami z planu?
Staramy się tego nie robić, dla nas ważne są emocje na zajęciach i energia, która tam powstaje. Zdrowiej jest nie mieszać tych światów, a przede wszystkim bezpieczniej, bo skupiamy się tylko na studentach. Pamiętam, że często profesorzy w Akademii Teatralnej opowiadali różne przypowieści, odnosili się do swoich momentów świetności, chcieli być w naszych oczach ważni. To dawało efekt odwrotny. Zamiast pracować z nami, tonęli w morzu anegdot, z czego nic nie wynikało. Traciliśmy czas. Ja w pracy wolę konkret.
Czy wy, wykładowcy, doświadczeni aktorzy, możecie czegoś nauczyć się od swoich studentów?
Aktor, kiedy nabiera dużego doświadczenia, często popada w rutynę, bo myśli, że wszystko już wie i potrafi. A im bardziej popada w rutynę, tym jest nudniejszy. Dla mnie praca ze studentami jest bardzo stymulująca. Sam na tych zajęciach odkrywam nowe rzeczy w sobie, albo sposoby, na które wcześniej nie wpadłem. To jest trochę tak jakbym obserwując ich, obserwował też siebie. Aktorstwo to nie nauka ścisła, wiec zawsze jest margines na swobodę twórczą.
Co dla ciebie, zawodowca, jest najciekawsze w pracy z osobami, które dopiero zaczynają przygodę z aktorstwem? Czy doświadczenie z pracy na planie, w teatrze może pomóc w codziennej pracy ze studentami?
Początkujący aktor ma w sobie entuzjazm pomieszany ze wstydem. To ciekawe obserwować, jaka zmiana w nich następuje, jak nabierają wiary we własne możliwości, jak zdobywają pewność siebie.. Na planie czy w teatrze jestem często w sytuacji, kiedy muszę się odkryć przed nieznajomymi, muszę stawić czoła ich oczekiwaniom. To samo dzieje się ze studentami. W miarę, jak się poznajemy, nabieramy zaufania i schodzimy coraz dalej wgłąb człowieka. A to delikatna materia. W aktoRstudio naszą wspólną zasadą w pracy jest, aby nikogo nie skrzywdzić i do wszystkiego dochodzić w zgodzie ze sobą. Dlatego sposób, w jaki sposób prowadzimy zajęcia, jest bardzo ważny. To przemyślany proces i okazuje się, że bardzo skuteczny.
Masz na koncie prace przy bardzo różnych projektach – kinowych, telewizyjnych i teatralnych, komediowych i dramatycznych, ostatnio pracowałeś przy „Powstaniu warszawskim” bardzo nietypowej produkcji, w której „dubbingowałeś” autentycznego powstańca. Niesamowity rozstrzał!
To marzenie każdego aktora, żeby doświadczać nowych wyzwań, nie dać się zaszufladkować. Mam oczywiście swoje „specjalizacje”, np. często gram czarne charaktery albo obcokrajowców, ale to nie jest mój wybór, tylko moje warunki. Bardzo się cieszę, że dostaję szansę budowania postaci zarówno komediowych, jak i bardzo dramatycznych. A co do „Powstania warszawskiego”, to był wyjątkowy projekt. Materiały autentyczne, czuliśmy duży respekt do tego zadania, chcieliśmy to zrobić jak najbardziej wiarygodnie. Dlatego nagrywając ten dubbing pracowaliśmy jak na prawdziwym planie – w kostiumach i z bronią – po to, żeby emocje były jak najbardziej autentycznie, a przynajmniej zbliżone do tych, jakie mogli przezywać ludzie ukazani w dokumencie. Niestety nie wszystko udało się zachować, ponieważ w pewnym momencie projekt przejął inny reżyser, któremu zależało na innym kształcie całości. Mam wrażenie, że niestety kosztem autentyczności właśnie. „Miasto 44”: film wojenny, mega produkcja, odważny reżyser. Praca marzenie. Może to zabrzmi śmiesznie, ale kiedy gram w filmie wojennym, to spełnia się moje chłopięce marzenie. Lubię biegać z karabinem, ale jednocześnie jestem bezpieczny, bo to tylko gra. Zacząłem właśnie pracę nad kolejnym takim filmem, a zaraz wchodzę w koprodukcję japońsko- polską o ambasadorze, który ratował Żydów w Europie. Gram jednego z Żydów. Wszystkie te role są dla mnie bardzo ciekawe, ale najważniejsza i najtrudniejsza jest rola ojca – miesiąc temu urodziło mi się dziecko, już trzecie i to nie jest fikcja, to moja rzeczywistość. Tu będę się musiał wykazywać przez resztę życia.
Podobno masz gotowy scenariusz własnego autorstwa. Czy możesz zdradzić szczegóły? Co to za pomysł?
Dzieje się 2000 lat temu na tzw. bursztynowym szlaku. Dzisiejsza Polska, coś pomiędzy „walką o ogień”, a „parszywą dwunastką”, cały film w lesie. Chce go nakręcić.