U źródeł autohejtu. Rozmawiamy z Piotrem Stankiewiczem

Piotr Stankiewicz to człowiek aż kipiący od ciekawych przemyśleń. Autor głośnej swego czasu „Sztuki życia według stoików” w swojej nowej książce, „21 polskich grzechów głównych”, oddaje się tzw. obserwacji uczestniczącej, trochę bawiąc czytelnika, a trochę wcielając się w rolę terapeuty. Nam tłumaczy, o co chodzi z wymyślonymi przez niego grzechami, dlaczego żarty z samych siebie nie zawsze są dobre i co jest fajnego w starych social mediowych inbach i gównoburzach.


Opowiem ci historię: jechałem tu do Ciebie autobusem i siedziały w nim przede mną dwie starsze panie. W pewnym momencie podeszła do nich stojąca kilka metrów dalej młoda dziewczyna i zaczepiła jedną z nich, wskazując na coś na podłodze.  – Przepraszam, to chyba pani zegarek. Pewnie zsunął się pani z ręki – powiedziała. I faktycznie, leżał tam złoty zegarek na bransoletce. Staruszka bardzo się ucieszyła i od razu po niego schyliła. – O Jezu, dziękuję kochana, dziękuję! Młodzież teraz taka miła! – powiedziała uśmiechając się.  Po czym, jak tylko dziewczyna się odwróciła, szepnęła coś do tej drugiej starszej pani, swojej koleżanki. Bardzo cicho, ale ja usłyszałem.  – Dobrze, że nie wzięła – powiedziała.

Piotr Stankiewicz: Fantastyczne! Mogłoby być w mojej książce. Bardzo dobrze pokazuje to dwa grzechy główne antypolskości – autorasizm i narodowy esencjalizm. Ten drugi to przekonanie, że podstawowa kategoria, podstawowa sprawa w analizowaniu życia w Polsce to, że Polacy są jacyś. Twarda esencja tego, czym jest polskość. Polacy są inni, specyficzni, inni niż na Zachodzie. I to w różnych wariantach – bo jedni powiedzą, że to polska dusza, polski charakter narodowy, a drudzy będą mieć bardziej psychoanalityczne rozkminy, opowiadając o prześnionej rewolucji czy narodowym imaginarium. Ale wszyscy intuicyjnie wiemy o co chodzi – jest takie polskie „coś”, specyficzne, inne, o czym można toczyć długie Polaków rozmowy. 

No ale raczej przez to twoje „specyficzni” rozumiemy „gorsi”.

No tak i to już jest przejście do autorasizmu. Nasz obraz w oczach samych siebie jest niebywale zły. Widzimy siebie jako złodzei, cwaniaków, którzy chcą coś zachachmęcić, zakołować coś na podatku VAT, albo przynajmniej ukraść zegarek. Bo nawet, jeśli ten zegarek nie został ukradziony, to kradzież wisiała przecież w powietrzu.

To, co tutaj robisz, nazywasz w książce „usystematyzowanym narzekaniem”.  Da się tak narzekać na Polaków bez emocji? Odciąć się i udawać, że to działanie naukowe?

W jakiejś mierze tak, bo usiłuję tu podać klucz, siatkę pojęciową. Polska jest zagadką, czymś nieoczywistym i potrzebne są narzędzia, żeby ją wyjaśnić i zrozumieć. I te dodatkowe pojęcia to umożliwiają. A czy bez emocji? Moja książka jest słodko-gorzka, trochę śmieszna, trochę straszna. Zresztą jak wszystko w Polsce: humorystyczne, ale z ciężką treścią. Stosuję tu też trochę satyrę, daję dużo przypisów, trochę nawet parodiuję styl naukowy. Ogólnie rzecz biorąc, forma jest ważna dla diagnozy

Ale pewnie chciałbyś, żeby „21 polskich grzechów głównych” stało się ważną pozycją naukową.

Nie do końca uważam tę książkę za książkę naukową, ale  na pewno chciałbym dla niej jak najlepiej – na przykład żeby czytało ją jak najwięcej osób, które będą się do niej potem odwoływać. Na razie jestem dosyć optymistycznie nastawiony, szczególnie gdy widzę, że dobrze odbierane są rozdziały, na których mi najbardziej zależało.

A spotkałeś się już z hejtem? W książce pojawia się dużo odniesień do polityki, a jeden z 21 grzechów nazywasz nawet „tupolewizmem”.

Wciąż czekam na ten hejt. Z utęsknieniem.

To może wyjaśnij tupolewizm.

Tupolewizm to grzech główny polskości, polegający na robieniu rzeczy w ostatniej chwili, bez odpowiedniego przygotowania i zapasu czasu. A wszystko w Polsce tak przecież działa. Wiesz, ta książka pozornie pachnie polityką, są okołopolityczne przykłady, ale ja nie uważam jej za pozycję polityczną, ponieważ ona nie forsuje żadnej konkretnej wizji, ani prawicowej, ani lewicowej, ani jakiejkolwiek innej. Ona jest polityczna tylko w tym znaczeniu, w jakim troska o dobro wspólne jest polityczna. Ja tu zahaczam o parę rzeczy z polityką związanych, ale raczej mam ambicję, aby je odczarowywać.

Ta książka to dla mnie taka trochę kronika, opisująca wycinek życia polityczno-społecznego w Polsce. Rzucasz komisjami, raportami, cytatami. Wyciągasz posty sprzed lat, które kiedyś płonęły na facebookowych wallach tygodniami, a teraz już o nich zapomnieliśmy.

Chciałbym, żeby przez ten wycinek było widać całość. I było trochę moją ambicją, aby siłą książki był bardzo duży pluralizm cytatów. Źródła są tam bardzo różne i to jest celowe.W ogóle moja praca twórcza polega na tym, że cały czas coś sobie zapisuję i notuję. Jest cytowany raport po katastrofie smoleńskiej, konstytucja Rzeczpospolitej Polskiej, dekret Bieruta, wypowiedź rzecznika MON-u, twittery burmistrza Guziała i Ministra Sikorskiego, użytkownik SzatanWeMnieMocny publikujący na portalu piekelni.pl, rachunki ze spotkania Kaczyńskiego z Orbanem w pensjonacie Zielona Owieczka…

Dziewięć tysięcy z hakiem.

Dziewięć tysięcy sześćset, tak. Wstawiam to wszystko po to, aby pokazać, że to jest w zgodzie z duchem naszych czasów, że te wszystkie źródła są równoważne. Gdybym oparł się tylko na źródłach naukowych, to książka byłaby sucha i oddalona od życia. I fajnie, że podnosisz wątek, że przywołuję różne przepychanki czy gównoburze na Facebooku, bo faktycznie bałem się, czy to się sprawdzi. Na początku miałem obawę, że to nie zagra. Ale dziś normą przecież jest to, że wybucha inba na Facebooku i Twitterze, a potem wybucha kolejna i kolejna. I niby te stare pamietamy, ale już się nie odwołujemy.  

Piszesz o Polakach siedząc w Polsce, ale wiem, że przez jakiś czas siedziałeś też w Stanach. Czy tam też uddawałeś się tzw. obserwacji uczestniczącej?

Robiłem różne obserwacje, zapisywałem, bo ja ciągle coś zapisuję, ale tam byłem rok z kawałkiem, a w Polsce mieszkam trzydzieści kilka. I to o Polsce chcę pisać. Poza tym jest tego moralny wymiar – to siebie samych powinniśmy w pierwszym rzędzie obserwować, krytykować i starać się samymi sobą potrząsnąć. Przywoływanie do porządku należy zaczynać od siebie.

Śmieszą cię żarty autorasistowskie? Np. taki, który wyczytałem na fanpejdżu tygodnika „NIE”: „Polacy to Ruscy, którzy myślą, że są Francuzami”.

Śmieszą i nie śmieszą. Śmieszą, bo jestem Polakiem, a więc i autorasistą, natomiast wszystkie narody z siebie żartują, tylko mam wrażenie, że my poszliśmy za daleko. Jak pomyślisz o kpinach z parawaningu, oklasków w samolocie, mówieniu, że Polska jest brzydka i nazywaniu Polaków złodziejami, to znika zdrowy dystans i zostaje czysty autohejt. Natomiast przywołany przez ciebie żart, bardzo celny skądinąd, świetnie obrazuje jeszcze coś innego: w Polsce panuje tzw. natręctwo porównywania. Nie umiemy sami siebie ocenić i umieścić na skali wartości. Natrętnie się porównujemy. Z Zachodem, żeby pokazać, że jesteśmy od niego gorsi oraz ze Wschodem, żeby pokazać, że jesteśmy lepsi. Europa to nie jest dla nas kraina geograficzna, ale idealny świat, w którym wszystko jest takie, jak powinno. A jak Polak jedzie na Ukrainę to głównie po to, żeby zobaczyć, że może być jeszcze gorzej, biedniej, brudniej. Mamy głęboko niezdrową relację z tymi dwoma kierunkami geograficznymi.

Jesteś filozofem i to praktykującym – napisałeś nawet książkę o stoicyzmie. Czy w „21 polskich grzechach głownych” przemyciłeś wątki filozoficzne?

Lubię myśleć, że w nowej książce w konstruktywny sposób przekraczam kilka różnych gatunków. Bo jest ona trochę publicystyką, trochę krytyką literacką, trochę reportażem, trochę esejem, trochę książką filozoficzną, a odrobinę antropologiczną obserwacją. I tak, elementy „analizy filozoficznej” są w niej obecne.

Książka to tylko jedna z gałęzi twojej działalności. Mocno funkcjonujesz w internecie: piszesz swojego bloga, czyli “Myślnik Stankiewicza“, wrzucasz posty na Facebooka, komentujesz aktualne wydarzenia.

Facebooka mam dlatego, że nie mieć go, to trochę wykluczyć się z połowy życia. Zbyt dużo tam się dzieje, żeby sobie to robić. Bloga natomiast  założyłem, ponieważ czułem wyraźnie, że potrzebuję strony z autorskimi tekstami, gdzie będę mógł sobie językowo eksperymentować i mając tematyczną dowolność, będę mógł wrzucić każdą treść. I nie będzie to tak ulotne jak Facebook.

Wydajesz się osobą, która stara się być ze wszystkim na bieżąco i mocno śledzi to, co się dzieje.

Żyję okrakiem na barykadzie. Bo z jednej strony trzeba być w obiegu, a z drugiej myślę, że musimy dawać sobie prawo do oddechu, prawo do niewiedzy. Programowe odłączanie, nieśledzenie rzeczy, to w moim rozumieniu nie tylko obrona przeciwko zaszaleniu umysłu, ale także wartość pozytywna. To własnie ten oddech, którego się nabiera. Jak komentowałem w książce rzeczy z Facebooka sprzed 2-3 lat to uświadomiłem sobie, że czasami jak się wypadnie z tego superszybkiego pędu, to nagle pojawia się inny ogląd, inna perspektywa. Choć jeśli przebywa się czasem w towarzystwie, to zdarzają się duże fakapy, kiedy okazuje się nagle, że czegoś nie wiesz. Że uśmiercisz kogoś, kto jeszcze żyje, albo – częściej – nie zanotujesz, że ktoś znany właśnie umarł. Ale w końcu nie jesteśmy zobowiązani wiedzieć wszystkiego o wszystkich i to w 5 minut po tym, jak coś się wydarzy.

Czy myślisz, że Polacy bez grzechów głównych dalej byliby Polakami?

To trochę pytanie o to, czy jest możliwa nowoczesność, która byłaby specyficznie polska. Ja jestem w tym przypadku optymistą i wcale nie uważam, że jak Polacy się z tych wszystkich grzechów, czy dziwnych przypadłości wyleczą, to staną się nudni – europejscy, sterylni i bez ikry. Przeciwnie, uważam, że jest w nas wiele wigoru i ambicji, że moglibyśmy jako społeczeństwo  zawojować świat. Co prawda nie wiem jeszcze do końca czym, ale na pewno receptą nie jest powrót do sarmatyzmu. Jeśli będziemy natomiast dbać o siebie i dawać sobie społeczno-polityczno-ekonomiczne warunki do dobrego rozwoju, to może z tego wyjść coś fajnego.

Rozmawiał: Zdzisław Furgał

Dodaj komentarz

-->