Nowy Jork oszalał na punkcie polarów!

Jeżeli miałabym wymienić modowe koszmary mojego dzieciństwa, to polar znalazłby się na szczycie listy. Niby miękki i ciepły, w rzeczywistości przewiewny i szybko się mechaci. Do niczego nie pasuje. Kojarzy się z Polakiem cebulakiem. Wyróżnia się kolorami koszmarami i deseniami à la rzygi. No i jeszcze ten suwaczek, którym błyskawicznie można zapiąć się aż po samą szyję. Student politechniki w pełnej krasie. Kieszenie pełne kostek do gitary i kasztanów. Dziękuję, nie założę. Nawet nie dotknę. Tej modzie się nie oprę. Tak. Dobrze słyszycie. Modzie na polar. Z wakacji w Nowym Jorku przywiozłam nie tylko widoki i puste konto, ale też lęk. Lęk przed sztucznym, miękkim materiałem, którym wyściełane są ulice NYC. Polarowe są tam sukienki, spódniczki, bluzy, kurtki. Kolorów wszelkich.

Co gorsza, kurteczkę nerda w tym nigdy niezasypiającym mieście łączy się ze sztruksami. Tak! Lata 90. wracają w najgorszej postaci. Lekko rozszerzona nogawka i polarowa bluza pulowerek. Można kupić w GAP-ie albo Louis Vuitton. Zależy od funduszy. Niezależnie jednak od tego, czy nasz polar będzie bardziej vintage (na Williamsburgu nosi się takie à la lata 80., dwukolorowe), czy elegancki (jak z japońskiej minimalistycznej sieciówki Uniqlo), to cel jest jasny. Wyglądać normalnie. Ubierać się wygodnie. Nie przejmować się. I o ile wszystkie te założenia kupuję i bez wahania podpisuję się pod kampanią GAP-a „dress normalh, o tyle polar to dla mnie zbyt wiele. Oczywiście to samo mówiłam o rurkach, kozakach do uda i dresowych bluzach, ale tym razem będę twarda. Jeśli zobaczycie mnie na mieście w polarze, możecie go ze mnie zedrzeć. Pasami, jeśli będzie hipstersko dwukolorowy, albo naraz. Ciekawa jestem, jak się pali polar.

Dodaj komentarz

-->