“krowa ryczała w basie, kukiel wielki śpiewał melodię, a dingo połączone z indrysem dawało podstawę harmoniczną” – wywiad z Kondrackimi

kondraccy wywiad
fot. Jakub Szymański

Jeśli jesteście jednymi z tych którzy narzekają na brak nowości w polskiej muzyce. Jeśli wciąż poszukujecie projektów oryginalnych i nagranych nie dla pieniędzy tylko z prawdziwej potrzeby eksperymentu. Jeśli chcecie poznać muzykę, w której nie używa sie instrumentów. Jeśli wciąż szukacie prawdziwych źródeł muzyki to…musicie poznać Kondrackich i ich szalony muzyczno-ekologiczny świat!

Kondraccy wywiad

Czytam teraz „Podróż do źródeł czasu” Alejo Carpentiera. W jednej ze scen profesor puszcza głównemu bohaterowi dźwięki ptasiego śpiewu, które potem okazują się być nagraniem tradycyjnego instrumentu znad Amazonki. Podobno pierwsi muzycy chcieli oddać swą grą głosy zwierząt. Wy tymczasem po prostu oddaliście im głos!

B.K.: Tak, odwołaliśmy się do źródła. Ludzie od zawsze fascynują się dźwiękami zwierząt. Grając na fletach, czy obojach naśladowali ptaki, dęte blaszane przypominają słonie, a kwartet smyczkowy, czyli instrumenty smyczkowe, to efekt fascynacji ludzi owadami. Słychać to wyraźnie, szczególnie we współczesnej muzyce poważnej. My postanowiliśmy skrócić tę drogę i odwołać się bezpośrednio do zwierząt. Jednym z rewolucyjnych dla nas wniosków z pracy nad płytą jest to, że człowiek niewiele wymyślił, że cały czas, mimo, że zwierząt jest coraz mniej na naszej planecie, odwołuje się do tych pierwotnych archetypów. Dlatego to jest takie ważne, żebyśmy zaczęli dostrzegać ból i dramatyczną sytuację zwierząt. Te refleksje, to jakby efekt uboczny. Przystąpiliśmy do pracy jako mieszczuchy, które chcą osiągnąć interesujący efekt artystyczny, a po 4 latach wyszliśmy ze studia znacznie bogatsi. Przestaliśmy jeść mięso. Otaczaliśmy się przez tak długi czas dźwiękami ptaków, małp i innych stworzeń, o których nie mieliśmy pojęcia, że ten świat zaczął nas kształtować, nie mieliśmy pojęcia, jak wielkiej rzeczy, tajemnicy dotknęliśmy.

K.K: Kiedy ja słucham tej płyty (a naprawdę ją kocham) lubię myśleć, że słucham naszych głosów po prostu w towarzystwie natury. Dla mnie to jest absolutna szczerość i naiwność, nieprzepuszczona przez żadne filtry, sztuka tworzona prosto z serca. Jakby przez dziecko, które po raz pierwszy próbowało robić muzykę, kompletnie nie wiedząc jakich norm musi się trzymać. Ten akompaniament zwierząt tworzy pewien klimat, który może nie jest dla wszystkich, ale potrafi wciągnąć i to bardzo głęboko. Ostatnio stwierdziliśmy, że w jakimś sensie żaden z nas nigdy już nie przebije tej płyty. 

Koncept projektu (bo płyta to tylko 9 z kilkudziesięciu napisanych przez Was piosenek) powstawał kilka lat. Kiedy pojawił się pierwszy pomysł?

K.: Pojawił się, kiedy postanowiliśmy, że nie chcemy użyć na płycie żadnego używanego przez ludzi instrumentu, poza ludzkim głosem. Gdyby nie to radykalne założenie, które otworzyło nowe możliwości dla nas, pewnie zagrzebalibyśmy się w tradycyjnym instrumentarium. Dla mnie osobiście to wielka lekcja, że warto mieć ambitne marzenia, że stawianie sobie poprzeczki absurdalnie wysoko powoduje, że możemy wysoko doskoczyć. Nie chcę przez to powiedzieć, że zrobiliśmy taką cudowną płytę. Chcę powiedzieć, że ona jest wspaniała dla nas, osobiście, że zdołaliśmy doprowadzić do końca projekt, uznać go za skończony, zrobić do niego teledyski, oraz sprawić, że osoby poszukujące nowych treści mogły się o nim dowiedzieć.

K.K Pomysł pojawia się w ułamku sekundy, ale (to niesamowite!) potrafi zaowocować pracą na 5 lat! To zdarza się bardzo rzadko, ale tak właśnie się stało w naszym przypadku! Przy odpowiedniej determinacji (i jeśli naprawdę zakochamy się w pomyśle) to może nawet kształtować rozwój i poglądy człowieka! Zaczęliśmy w 2015, wydaliśmy płytę w 2021 roku. W pewnym sensie praca nad płytą ustawiła całe moje życie, bo w dość młodym (22 lata na początku pracy) wieku przekonałem się, że jeśli się spiąć, pomyśleć i przyłożyć można robić naprawdę zajebiste (przynajmniej dla siebie!) rzeczy. Obym nigdy o tym nie zapomniał.

Umiem sobie wyobrazić ścieżkę komponowania: gitara-melodia-piosenka rockowo popowa. Ale, jak w ogóle zabrać się za taki projekt jak Wasz  od strony „technicznej”?

B.K: Kiedy mieliśmy już obmyślony koncept, że użyjemy wyłącznie dźwięków zwierząt i naszych wokali, zabraliśmy się za kolejne założenia. Ustaliliśmy, ze tempo utworów nie będzie stałe, tzn. „będzie pływać”. Nie będzie klasycznych zwrotek i refrenów, a żadna z części nie będzie się powtarzać. Postanowiliśmy, że nie chcemy robić płyty alternatywnej, że zadbamy o utrzymanie kontaktu z przyszłymi odbiorcami. Z tego powody po eksperymentach z harmonią, tonalnością i skalami postanowiliśmy, że zastosujemy klasyczne rozwiązanie dur-mol. Siłą rzeczy pojawiają się też inne współbrzmienia, bo zwierzęta nie śpiewają prostymi dźwiękami, odstrajają się naturalnie od akordów. To były teoretyczne założenia, ale jak zabrać się za komponowanie? Stwierdziliśmy, że po etapie czysto rozumowym, intelektualnym musimy wyzwolić czyste emocje. Mieliśmy ramy, w których chcemy się poruszać, ale w granicach tych ram musimy pozwolić sobie na szaleństwo. To był kolejny ból głowy, jak wyzwolić te prawdziwe emocje. Kacper wpadł na pomysł (zresztą większość z tych założeń jest jego autorstwa), żebyśmy z zamkniętymi oczami w samotności po prostu śpiewali przez około 30 minut. Kacper swoje sesje nazywał kołchozami, a ja gułagami. Nagraliśmy ponad 200 kołchozów i kilkadziesiąt gułagów, bez żadnego klika, czyli tempo sobie naturalnie pływało, dzięki temu jedno z założeń samo się spełniło. Początkowo nadawały się tylko fragmenty, ale po jakimś czasie zaczęły się pojawiać całe formy utworów. Kacper bardzo się odnalazł w tych „kołchozach”, zaczął czerpać ogromną przyjemność z ich śpiewania. Były dla niego jakimś swoistym oczyszczeniem. Ja natomiast odnalazłem satysfakcję w harmonizowaniu nagranych przez niego wokali i dokładaniu chórków. Sam zacząłem się dziwić, że te chóry miały wschodni charakter, okazało się, że ten „wschód” jest i zawsze był we mnie. Nie bez znaczenia jest chyba fakt, że w moim rodzinnym domu mężczyźni często muzykowali, tata na akordeonie, dziadek na skrzypcach, wujek na bałałajce, drugi wujek na bębenku, były to wileńskie pieśni.

K.K.: Tak, to rzeczywiście był niesamowity proces. W moim przypadku podczas śpiewania odkryłem nieznaną wcześniej sobie część osobowości, bo na co dzień sprawiam wrażenie trochę powolnego ponuraka, a śpiewane przeze mnie kołchozy były zwiewne, dynamiczne, dzikie, czasem nawet wesołe! Mi osobiście kojarzą się z małpką skaczącą po drzewach w deszczowej dżungli. Improwizowałem, śpiewając w wymyślonym przez siebie języku. 

Potem dogrywaliśmy do tego zwierzęce instrumenty, czasem postanawialiśmy, że to będą tylko koty – jak w przypadku „Cats Symphony”. Innym razem mieszaliśmy zwierzęta z całego świata, krowa ryczała w basie, kukiel wielki śpiewał melodię, a dingo połączone z indrysem dawało podstawę harmoniczną. Ostatnim etapem było wymyślenie tekstów do dziewięciu wyselekcjonowanych przez nas utworów. 9 to była nasza magiczna liczba. Robiliśmy piosenki tak długo aż było 9 piosenek, które szczerze pokochaliśmy, bez żadnej ściemy, bez przekonywania samego siebie.

Pisząc teksty traktowałem każdą z kompozycji jak oddzielny film (mi ta muzyka kojarzy się bardzo filmowo) traktujący o czymś innym. Chciałem żeby to piosenki mi ,,powiedziały’’ o czym mają być, nie chciałem im niczego narzucać. I tak powstał „Latający Dywan”, który jest zamkniętą opowieścią o umierającym żołnierzu czy „Grecki Orfeusz Lasówka”, który jest takim abstrakcyjnym podsumowaniem naszej przygody ze zwierzętami.

Czy to prawda, że gatunek muzyki, który wykonujecie, ma swoją własną nazwę?

B.K: Chcielibyśmy, żeby dziennikarze nadali swoją nazwę tego co zrobiliśmy, ale dopóki to się nie stanie daliśmy mu roboczą nazwę M&TR (monkeys and the rest).

K.K.: To jest nasz nowy gatunek, ale dźwięki zwierząt będą na pewno przenikać do naszej ,,normalniejszej’’ twórczości. Może będziemy robić piosenkę i użyjemy słonia zamiast dęciaków, czemu nie?

Bardzo bym też chciał żebyśmy stworzyli muzykę filmową używając tylko dźwięków zwierząt. Czuję, że to mogłoby być naprawdę niesamowite.

Muszę po prostu o to zapytać…Co z koncertami? (Oczywiście wiadomo, że mówimy o sytuacji, w której w końcu będziemy mogli znów na nie chodzić.) Czy da się w ogóle odtworzyć materiał płyty „Życie Roju” na żywo?

B.K: “Życie Roju” jest raczej projektem studyjnym, ale postanowiliśmy, że jeżeli zaproszą nas na główną scenę Open’era to zagramy.

-->