The Jack Moves – najlepszy debiut tego roku?

The Jack Moves „The Jack Moves” Wax Poetics Records

W jakimś lepszym świecie to o album duetu z New Jersey, a nie o torebki czy karpia biliby się ludzie w jednym z popularnych dyskontów. Tymczasem The Jack Moves na fejsie lajkuje tyle osób, co niszowe warszawskie kapele punkowe, a ja trochę się boję, że to cudowne zjawisko może przejść wszystkim koło nosa.

The Jack Moves to chyba najmocniejsza karta na ręku Wax Poetics Records, wytwórni specjalizującej się w nowoczesnym soulu. Obeznani z gatunkiem z pewnością kojarzą ten label, pozostali powinni zacząć przyglądać się jego poczynaniom, bo jeśli płytą „The Jack Moves” wypali, to kolejne sukcesy będą już tylko kwestią czasu. A według mnie nie ma mowy, żeby to nie wypaliło. Dużo się przez ostatnie dziesięć lat mówiło o wpływie soulu i funku z lat 70. na współczesnych artystów pop – w końcu mamy płytę, która jest skonstruowanym z iście inżynieryjną precyzją mostem między epokami. Aż nie chce się wierzyć, że całość materiału duet skomponował i nagrał w mieszkaniu w Newark.

Zee Desmondes i Teddy Powell sprytnie miksują pop, hip-hop i soul, uzyskując przy okazji efekt, jakby Pharrel Williams śpiewał chórki w Jacksons 5, a Bee Gees wrócili zza grobu, by rozgrzać jeszcze jedną sobotnią noc.

Nie chodzi tu jednak wyłącznie o jeden wielki tribute dla klasyków. Prawdziwy geniusz tkwi w cholernie świeżych melodiach, broniących się równie dobrze jak oryginały wymienionych artystów. Piszę to z pełną świadomością wagi tych słów, bo wiem, że to jedna z tych płyt, których będę słuchał i za pół roku, i za pięć lat. Jestem też przekonany, że gdyby wepchnąć do radia taki kawałek jak choćby „Season Change” czy „Time & Enemy”, to sprawy potoczyłyby się bardzo szybko, a wy czekalibyście, aż Zee i Ted pojawią się na jednym z polskich festiwali.

A całe to zamieszanie jest sprawką dwóch chłopaków, wyglądających jak żywcem wycięci z reklamy jakiejś modnej marki ciuchowej. Tymczasem panowie (przynajmniej na razie) zamiast kłaniać się komercji, bujają się w towarzystwie wydziaranych gangsterów – jak na następców Trucka Turnera przystało. Czuję, że Isaac Hayes uśmiecha się gdzieś z góry, kiedy słyszy autorów najlepszego debiutu początku 2016 r.

 

 

Dodaj komentarz

-->