5 najfajniejszych filmów American Film Festivalu

Byliśmy, zobaczyliśmy, przeżyliśmy. Oglądanie filmów to wbrew pozorom trudne zajęcie, zwłaszcza jak tych filmów w ciągu 4 dni obejrzy się 20. Tyle żyć, tylu bohaterów, tyle emocji przeżyć w tak krótkim czasie – to naprawdę wykańczające . Ale wiecie co? Na 20 filmów, które zobaczyliśmy na Amerykańskim Festiwalu Filmowym, nie było ani jednego słabego. Wybraliśmy 5 (kolejność przypadkowa), które cały czas siedzą nam w głowie. Niestety tylko nieliczne z obrazów pokazywanych na tym festiwalu wchodzą później do szerokiej dystrybucji, więc tym bardziej bądźcie czujni i zapamiętajcie te tytuły.

„James White”
reż. Josh Mond

Miranda z „Seksu w wielkim mieście” umiera na raka, a idealny chłopak Marnie z „Girls” się nią opiekuje. Jamesa White’a (choć ze względu na uderzające w tej roli podobieństwo do Kita Haringtona mógłby się nazywać Jon Snow) poznajemy w nocnym klubie, z którego idzie prosto na stypę po swoim ojcu, organizowaną w domu rozwiedzionej z nim lata temu chorej na raka matki. Swój czas James dzieli między opiekę nad umierająca matką i odreagowywanie. W odreagowywaniu pomaga mu czasem Kid Cudi (raper coraz chętniej występuje w filmach, niż na scenie), ale najlepiej sprawdza się jednak alkohol. „James White” to zbudowany z luźno ze sobą połączonych epizodów intensywny i poruszający obraz życia, którego nieodłączną (a coraz częściej za wszelką cenę negowaną) częścią jest śmierć bliskiej osoby. Śmierć w domu i w rodzinie – nie w szpitalu/ośrodku/hospicjum w towarzystwie wynajętych profesjonalistów. „James White” nie epatuje naturalizmem i nie ucieka w łatwy sentymentalizm. Trafia w sedno.

„Dope”
reż. Rick Famuyiwa

Harvard czy narkobiznes? Przed tym dylematem staje główny bohater geekowskiej komedii „Dope”, która podbiła publiczność AFF-u i zdobyła nagrodę Publiczności. Malcolm, wyszczekany Jib i lesbijka Diggy to trójka licealnych przyjaciół, którzy lądują na niewłaściwej imprezie. Pochodzą z kiepskiej dzielnicy, ale dobre z nich dzieciaki. Kochają rap lat 90., grają w punkowym zespole (dla którego muzykę pisze Pharrel Williams). Ich drogi krzyżują się pięknym A$AP Rockym (grającym lokalnego dilera) i piękną Zoey Kravitz (grającą jego dziewczynę). Jest zabawnie, kolorowo i mądrze.

„Dzika” („Wildlike”)
reż. Frank Hall Green

Piękna przyroda i trudne życie. Z takiego połączenia łatwo może wyjść pretensjonalny gniot, ale Frankowi Hallowi Greenowi wyszedł mądry i poruszający film o… pięknej przyrodzie i trudnym życiu. Dzika jest przyroda Alaski, gdzie rozgrywa się akcja filmu, dzika jest też bohaterka – 14-letnia Mackenzie, która ucieka przed zbyt przyjaznym wujkiem, do którego wysłała ją jej nieradząca sobie po śmierci męża matka. Po drodze spotyka cierpiącego po stracie żony Rene Bartletta (świetnie zagranego przez Bruce’a Greenwooda). Ich wspólna wyprawa do Parku Narodowego Denali dla każdego będzie przełomowa, choć z zupełnie innych względów. Choć temat to nienowy, „Dzika” jest filmem zaskakująco świeżym i zapadającym w pamięć.

„Grandma”
reż. Paul Weitz

Tytułowa babcia nie jest na szczęście rubaszną staruszką, a komizm tego filmu nie opiera się na tym, że stary człowiek przeklina. Grana przez Lily Tomlin Elle Reid jest feministką drugiej fali, poetką i akademikiem. Całe życie była samodzielną i odważną kobietą, nie ma więc powodu, żeby jako babcia zachowywała się inaczej. Kiedy więc do jej drzwi puka wnuczka zbierająca na aborcję, babcia bierze się do roboty. Sama jest spłukana, bo spłaciła właśnie wszystkie długi zaciągnięte na leczenie swojej zmarłej na raka żony, karty kredytowe pocięła i zrobiła z nich ozdóbkę na ganek, żeby sobie coś udowodnić, a nowych środków na koncie może się spodziewać dopiero pod koniec miesiąca. A kasa potrzebna natychmiast. W jej poszukiwaniu babcia odwiedza więc różne osoby ze swojego życia, ucząc przy okazji wnuczkę myślenia. Nietendencyjny, niesztampowy, niegłupi i autentycznie zabawny film o trzech pokoleniach kobiet.

„Na kwaśne jabłko” („Applesauce”)
reż. Onur Tukel

Onur Tukel jest postacią dobrze znaną gościom festiwalu – bywa na nim co roku. Podczas spotkania z widzami po pokazie jego tegorocznej premiery zachęcał gorąco do krytycznych uwag na temat „Na kwaśne jabłko” („od 15 lat robię filmu i nie odniosłem na razie zbyt wielkiego sukcesu, może wasze uwagi pomogą mi zrozumieć, dlaczego” – zachęcał z typowym dla siebie wdziękiem). Nam „Applesauce”, mistrzowskie połączenie grozy i humoru, bardzo się podobał. Historia mężczyzny, w którego uporządkowane życie nagle wkracza makabryczna tajemnica, jest przede wszystkim świetną satyrą na amerykańskie społeczeństwo, które – zdaniem reżysera – od zamachów z 11 września przestało myśleć. Za ich decyzjami i poglądami stoi przede wszystkim strach i paranoja, która w każdym – szczególnie innym – upatruje wroga.

Dodaj komentarz

-->