#5 / Muzyka zamiast inkwizycji

Żyjemy w epoce muzyki, w której każda kolejna generacja jest od niej coraz bardziej uzależniona. No bo czy pokolenie naszych dziadków paraduje przez większość dnia w założonych na uszy słuchawkach? Prędzej nasi rodzice, choć oni często zadowalają się słuchaniem radia w samochodzie. Większości z nas to nie wystarcza. Dla wielu z nas ulubione piosenki, czy albumy są jak tlen. Codzienne selekcjonowanie i słuchanie muzyki jest tak oczywiste jak oddychanie.
Dość dawno temu zauważył to nieżyjący już filozof amerykański Allan Bloom, który w swoim bestsellerze zatytułowanym „Umysł Zamknięty” nie mógł się nadziwić swoim studentom. Każdy z walkmanem przy pasku, w słuchawkach. Każdy kogoś innego nazywa geniuszem, a w dodatku co tydzień zmienia zdanie! Jednego dnia obiektem kultu jest Michael Jackson, jutro Prince, a pojutrze Morrissey. Natomiast pan Bloom, człowiek starej daty, konserwatysta wychowany na muzyce klasycznej rzecz traktuje zupełnie inaczej. Geniuszami są dla niego: Mozart, Beethoven, Czajkowski. Amen. Mimo wszystko błyskotliwie określił to, co obecnie dzieje się w kulturze jako epoka muzyki – dla przyszłych pokoleń, za 200-300 lat, dokładnie tak niezrozumiała jak dla współczesnych niezrozumiała jest inkwizycja.

Mówi się dziś o „przemyśle muzycznym”, o tym, że muzyk jadąc na koncert jedzie do pracy, a jego twórczość to towar, którym się handluje. Pewnie, jednak zjawisko zrobiło się przez lata na tyle wielowymiarowe, że obok siebie funkcjonują: muzycy-artyści, muzycy-rzemieślnicy, muzycy do wynajęcia, muzycy do pisania przebojów, muzycy niezależni i anonimowi. Część z nich na określenie „przemysł muzyczny” prychnie z niesmakiem, a druga powie: „praca jak każda inna”. Sami decydujemy o tym, czym muzyka będzie dla nas. A dawniej była ona towarem – tak naprawdę – i nie miała żadnej innej funkcji jak umilanie kolacji lub przyjęcia.

Unaocznił nam to Norbert Elias analizując życie wybitnego twórcy w nietypowej biografii „Mozart. Portret Geniusza”. W XVIII wieku muzyk znajdował zatrudnienie na dworze i był w hierarchii kimś pokroju kucharza czy kamerdynera. Pisał muzykę na zlecenie opływającej w luksusy arystokracji i pod jej upodobania. Gdyby zapragnął komponować według swojej wizji – to znaczy niezależnie – prawdopodobnie popadłby w ubóstwo i umarłby z głodu. Na tym między innymi polegała tragedia Mozarta – był buntownikiem i pierwszym rock&rollowcem w dziejach. Chciał spełniać się artystycznie i eksperymentować w czasach gdy nie było to jeszcze muzykom dane. Nie było rynku muzycznego, nie było odpowiednich instytucji, nie było mediów o masowym zasięgu.

Przemysł muzyczny nie jest wcale zły – to taki wymóg epoki, w której żyjemy. Konieczność dziejowa. Ma wady i zalety – jak wszystko. Dodatkowo wraz z rozwojem Internetu pojawiła się możliwość „wejścia” do tego przemysłu przez okno (najlepszy przykład potęgi Internetu to kariera zespołu Arctic Monkeys – pamiętacie MySpace?).
Każdy nadaje muzyce inne osobiste znaczenie. Dla ciebie to może być przyjemna część dnia, w której się relaksujesz i uciekasz na chwilę od rzeczywistości, dla kogoś może to być tylko taniec i zabawa, dla mnie często jest to podróż sentymentalna i okazja do powspominania. Mateusz powiedział mi ostatnio, że on najchętniej zamieszkałby w studiu nagraniowym. Dla niego to całe życie.

Maciek

Dodaj komentarz

-->