Książka “30 Lat Polskiej Sceny Techno” to pierwsza tak duża publikacja poświęcona rodzimej scenie techno. Antologia ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Krytyki Politycznej. My pogadaliśmy z autorami Łukaszem Krajewskim, Radosławem Tereszczukiem i Arturem Wojtczakiem
“30 Lat Polskiej Sceny Techno” – wywiad
Polski rap, rock, a nawet disco polo doczekały się już wielu publikacji, w których opisano, jak te gatunki kształtowały rzeczywistość po zmianie ustrojowej. Tymczasem Wasza książka o Techno to pierwsze tego typu wydawnictwo. Skąd ten paradoks, że tak popularny i wpływowy gatunek jest wciąż niezauważany?
Łukasz Krajewski: To dlatego, że scena techno jest zarazem ogromna i rozproszona. Nie da się zredukować jej do historii klubów, kolektywów didżejskich albo rozwoju sceny w danym województwie. Pracując nad książką, często łapaliśmy się na tym, że tego rodzaju podziały – terytorialne lub oparte na instytucjach – koniec końców okazują się prowizoryczne. Mógłbyś powiedzieć, że Podlasie jest ojczyzną disco polo, ale przypisanie techno do miasta lub regionu byłoby bezzasadne. Siłą rzeczy pogoń za sceną, która rządzi się prawem włóczęgi, jest trudniejsza do udokumentowania niż w przypadku innych gatunków. Dowodem jest zresztą nasza książka, której przygotowanie zajęło nam prawie trzy lata.
Radek Tereszczuk: Zazwyczaj muzyczne imaginarium tworzy się wokół wokalistów, a tych w techno generalnie brakuje. Trudności w opisaniu sceny mogą wynikać z braku klucza systematyzującego zjawisko. W mojej opinii kluczem jest to, że w techno największą gwiazdą jest …publiczność. Tradycyjna dziennikarska optyka w przypadku techno jest zawodna.
Artur Wojtczak: Faktycznie –Anglia czy Niemcy doczekały się już bardzo wielu książkowych opracowań poświęconych scenie techno, w tych krajach była ona jednak potężniejsza i wykształciła znane na cały świat postacie i labele. Tym bardziej jest nam jednak miło, że wykonaliśmy tę pracę trochę jako pionierzy, oddając tym samym hołd DJ-im, producentom i raverom ostatnich trzech dekad. Dlaczego taka pozycja ukazała się dopiero teraz? Pewnie nie było osób gotowych podjąć taki wysiłek. W 1998 roku ukazała się wprawdzie „Technomania” Tomka Szlendaka, ale była to stustronicowa pozycja opisująca techno jako zjawisko socjologiczne.
Czego może oczekiwać czytelnik, który weźmie do ręki „30 Lat Polskiej Sceny Techno”?
ŁK: Po pierwsze – kroniki, po drugie – mapy. Kroniki eventów, soundsystemów, środowiskowych legend i wydarzeń formacyjnych dla polskiej sceny techno. Mapy inspiracji muzycznych, ucieczek przed ciszą nocną, policyjnym radarem i gentryfikacją. To nie tylko kompleksowa panorama trzech dekad polskiego techno, ale i wciągające narracyjnie – a często wręcz poruszające – historie osób, które dorastały wraz ze sceną lub tworzą ją do dziś.
A.W.: Jestem przekonany, że podczas lektury wasze wspomnienia odżyją i że będziecie ją czytać, mając ciary na całym ciele. A jeśli jesteś młodszym raverem, który nie doświadczył złotych lat 90., będziesz czytać naszą książkę z wypiekami na twarzy i chęcią odbudowania undergroundowego etosu w roku 2021.
Co było największym wyzwaniem w pracy nad tak potężną publikacją? W końcu antologia to nie przelewki!
ŁK: Głównym problemem było coś w rodzaju boomu demograficznego – obecnie można odnieść wrażenie, że w Polsce techno zajmuje się praktycznie każdy. Ale nawet dwadzieścia lat temu scena ta była liczniejsza niż nam się to zazwyczaj wydaje. Antologia jest sążnista, ale mimo jej objętości staraliśmy się podejść do zagadnienia z pokorą, nie roszcząc sobie pretensji do wyczerpania opisu sceny.
RT: Trudno było dokonać wyboru zarówno samych tekstów, jak i poszczególnych fragmentów w taki sposób, by okazały się reprezentatywne dla trzech dekad techno w Polsce. Mimo ostatecznej objętości antologii musieliśmy pominąć bardzo wiele osób i wątków.
Czy coś, czego dowiedzieliście się w trakcie pracy nad książką, szczególnie Was zaskoczyło?
ŁK: Tak, zaskoczeń było wiele. Zaskakujące były historie mediów (na przykład rozgłośni radiowych), które dziś są komercyjnymi gigantami – w książce poznajemy te media w czasach, gdy odgrywały rolę bastionów kulturowej alternatywy. Możemy też przeczytać choćby o historii Berghain z lat, gdy klub ten nie był jeszcze mekką rave’u i głównym celem technoturystów tłoczących się przed nim w całonocnych kolejkach. Zaskakujące były też pęknięcia w polskiej społeczności techno, która ma wprawdzie w swojej historii wiele przykładów solidarności i kooperacji, jest jednak również pełna animozji towarzyskich budujących w jej obrębie trwałe podziały.
RT: Wydawało mi się, że dzięki dwudziestopięcioletniej intensywnej obserwacji uczestniczącej jestem ekspertem od polskiego techno, jednak ilość wątków i informacji, o jakich nie miałem bladego pojęcia, była zaskakująca. Przykładem może być prężna scena płocka, gdzie już od 1993 funkcjonowała „Technomania” – audycja i lista radiowa oraz grupa organizująca imprezy. Podobnym zaskoczeniem był fakt, że w Warszawie już w 1991 odbyła się pierwsza pełnokrwista impreza techno organizowana przez Tomka Hornunga z Londynu we współpracy z lokalnym filarem kontrkultury Darkiem Skandalem.
AW: Do mnie dotarło, jak ogromna ilość osób współtworzyła te scenę – złożoną przecież z wielu elementów, bowiem w książce uwzględniliśmy osoby działające zarówno na scenie techno, jak i house czy drum’n’bass. Praktycznie z każdego eseju czy wywiadu bije entuzjazm związany z tymi działaniami, radość z tworzenia tej subkultury.
Po przebrnięciu przez tak dużą ilość materiału, którą musieliście przeanalizować, możecie chyba opowiedzieć na dość trudne pytanie: jak polska scena techno wypada na tle scen w innych krajach regionu?
ŁK: Znakomicie – istnieje bogate zaplecze klubowe, festiwale, kolektywy didżejskie są liczne i funkcjonują bardzo profesjonalnie bez względu na to, czy działają na dużej scenie, czy w lasach i pustostanach znajdujących się na pograniczu topograficznej widzialności. Porównanie do innych krajów może sugerować kompleks Zachodu, ale myślę, że nie jest on dominującym czynnikiem kształtującym naszą scenę, bo nie byłaby ona zbyt interesująca, gdyby ambicją polskich DJ-ów była wyłącznie imitacja Berlina. Zamożne kapitalistyczne kraje z plejadą gwiazd w klubach nie muszą być lepsze od tych, które ustępują im w maratonie PKB. Litwa i Ukraina mają prężnie działającą scenę techno, o Rosji nie wspominając. To samo dotyczy niesąsiadujących już bezpośrednio z Polską Serbii czy Gruzji. W państwach postsocjalistycznych techno świetnie się rozwija. Na jakim etapie rozwoju znajduje się obecnie polska scena? Na to pytanie czytelniczka musi odpowiedzieć sobie sama – mam nadzieję, że nasza książka okaże się pod tym względem pomocna.
AW: Dodam krótko ze strony dziennikarskiej, że polska scena pisze kolejny rozdział w swej historii. Mamy obecnie coraz więcej znakomitych producentów, którzy występują w najlepszych klubach świata w prime time’ie: wspomnę chociażby SEPT-a, VTSS czy DEAS-a. W naszych klubach i na festiwalach również występuje światowa czołówka artystów. Jesteśmy dumni, jak to wszystko rośnie i się rozwija – don’t stop the dance!
Aktivist jest jednym z patronów medialnych książki.
Tu kupcie książkę “30 Lat Polskiej Sceny Techno”