Ćwierć wieku to w ich przypadku przede wszystkim punkt wyjścia do kolejnych lat na scenie muzycznej. Płyta „25” – swoiste podsumowanie, które jednocześnie otwiera nowy rozdział w ich wspólnej podróży. Bartosz „Fisz” Waglewski i Piotr „Emade” Waglewski w rozmowie o latach 90., osiedlowych podwórkach, muzycznych przełomach i zmieniającym się świecie.
AGNIESZKA SIELANCZYK: 25 lat od debiutu, 25 lat od wydania pierwszego numeru Aktivista i płyta „25”. To znakomita okazja, żeby powspominać. Jak pamiętacie czas transformacji, lata 90., otwarcie granic z jednej strony, a chaos i napięcie z drugiej?
EMADE: To jest obszerny temat. Pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to to, że wszyscy mieli tyle samo – czyli niewiele. Nie mieliśmy dostępu do niczego w zasadzie. Pamiętam Pewex u nas na Natolinie, do którego lubiłem chodzić, oglądać przez szybę kolorowy asortyment za dolary. To wszystko wydawało się takie magiczne. To z Zachodu. Pamiętam, jak okablowali Ursynów, to pewnie w jakimś dziewięćdziesiątym, dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Lubiłem oglądać reklamy na niemieckich kanałach. Tam widziałem pierwszą konsolę do gier. Wtedy status materialny, a zarazem społeczny wyznaczało posiadanie odtwarzacza wideo. Kto miał wideo, ten był bogaty.
A.S.: Pamiętam to doskonale.
EMADE: Otwarcie się na Zachód szybko spowodowało różnice – jedni zaczęli mieć więcej, inni pozostali z niczym. To rodziło frustrację i powszechne złodziejstwo osiedlowe: skoro on to ma, a ja nie mam i pewnie nie będę miał, to mu zabiorę. Pamiętam, jak jako nastolatek jeździłem z Ursynowa kupować pałki do perkusji na Placu Konstytucji. Za każdym razem ktoś próbował mnie okraść. Miałem przygotowane drobne w kieszeni, a resztę pieniędzy dobrze schowaną. To był chleb powszedni – już się nawet nie bałem. Wielokrotnie zostałem „skrojony”, jak się mówiło – czy to deskorolka, czapka, pieniądze. Przyzwyczaiłem się do tego, ale teraz widzę, jak straszne to było. Nie chciałbym, żeby mój 13-letni syn musiał się z tym mierzyć. Dziś może kupić buty Nike’a i spokojnie w nich wrócić do domu, a wtedy często wracało się na bosaka. Mam sentyment do tamtych czasów, ale był to czas agresji i złodziejstwa – czegoś, do czego na pewno nie chciałbym wracać.
A.S.: Mafia w pierwszych warszawskich klubach, gastronomia płacąca haracze.
FISZ: Wychowywaliśmy się na Ursynowie – osiedlu zaprojektowanym dla młodych rodzin z dziećmi. Każde miało wewnątrz szkoły, wszystkie wyglądały jak odbite na ksero. Ale dzięki temu dużo czasu spędzaliśmy na podwórkach, bo trzeba było uruchomić wyobraźnię – nie było wtedy zbyt wielu rozrywek. Długo mieliśmy czarno-biały telewizor. Pytałem tatę, czy ci w czerwonych koszulkach to Polska, a w zielonych to Włosi. Byłem wielkim fanem mundialu Meksyk ’86 – pierwszego, który oglądałem. Do dziś pamiętam niektóre sytuacje, falę meksykańską. Przeżywałem to dosyć mocno. Nie było boisk – nikt nie przewidział, że dzieciaki lubią grać. Graliśmy na trawnikach i górkach, skąd często nas przeganiali. Podobnie z deskorolkami – nie było skateparków, więc robiliśmy hałas na osiedlu. Pamiętam, jak ktoś wyszedł na balkon z wiatrówką i zaczął strzelać – kolega dostał śrutem w dupę. Plusem natomiast były przyjaźnie i tworzenie ekip znajomych. Dziś podwórka są puste, a my trzymaliśmy się razem bez względu na pochodzenie. To na pewno uczyło nas pokory. Ursynów był bardzo wymieszany – mieszkali tu i profesorowie, i słynny fizyk, który robił eksperymenty, a czasem konstruował wybuchające pułapki do samochodów przeciw ewentualnej kradzieży.
A.S.: To brzmi jak scenariusz nowego Tarantino.
FISZ: Tak było, słynna historia. Natomiast pochodziliśmy z naprawdę różnych środowisk, a potrafiliśmy być razem. To były też czasy poważnych uzależnień od alkoholu. Wielu moich znajomych miało rodziców alkoholików, bywało ciężko. A łączyła nas przede wszystkim muzyka i sport. Gdy pojawiła się telewizja kablowa, odkryliśmy koszykówkę. Sami robiliśmy kosze, później pojawiły się pierwsze betonowe boiska. Mieliśmy poczucie wspólnoty, choć oczywiście istniały podziały – nie mogliśmy się zapuszczać na inne podwórka.
A.S.: W końcu wystartowała MTV i dostęp do muzyki stał się prostszy.
FISZ: Muzyka. Ciekawe były źródła tego dostępu. To był etap przegrywania kaset. Ktoś gdzieś miał możliwość – na przykład ciocię w Stanach. Później okazywało się, że ta jedna kopia Tribe Called Quest, Fugees czy Beastie Boys krążyła po całej Warszawie. Gdy docierała do nas, było już pełno szumów i nieczystości, ale zasłuchiwaliśmy się w nią godzinami.