Listopad to nie jest jeszcze koniec roku, ale każda szanująca się jesieniara zabiera się już za porządki i podsumowania.
Czas na rachunek sumienia przed zimowym snem. Gdyby spytać, co było najlepszym wydarzeniem tego roku w sztuce, miałbym kłopot, ale największy flop wskazałbym bez wahania – sytuacja w Muzeum Narodowym w Warszawie, kiedy to nowy dyrektor postanowił zdjąć kilka prac wiszących dotychczas w galerii sztuki XX i XXI w. Na celowniku znalazła się jedna z najważniejszych artystek polskiej sztuki feministycznej Natalia LL, a konkretnie jej „Sztuka konsumpcyjna”. Praca z tego samego cyklu, tym razem z kiełbasą, a nie bananem w roli artefaktu, otwiera wystawę „O wiele historii za dużo, by zmieścić w tak małym pudełku” w Centrum Sztuki Współczesnej. Na razie wciąż wisi. Czasy jednak niepewne, warto więc do CSW wybrać się jak najszybciej.
Fot: PatMic
Zwłaszcza, że na Ujazdowie ten rok zaliczyć można do udanych – instytucja zaskoczyła kilkukrotnie i wciąż nie spuszcza z tonu. Zaskoczeniem była wyśmienita wystawa Marii Lobody „Siedzę tutaj znudzona jak lamparcica”. Artystka zdecydowanie zasługuje na większe uznanie w kraju swojego pochodzenia. Jeszcze ciekawszy okazał się organizowany przez instytucję program rezydencji dla zagranicznych artystów. Jednym z gości programu była Lina Lapelyte, która pracowała tu nad wystawą prezentowaną w pawilonie Litwy na tegorocznym Biennale w Wenecji, dodajmy, pawilonie nagrodzonym Złotym Lwem.
Fot: PatMic
Kolejni rezydenci to duet Bik Van Der Pol. Oni z kolei postanowili przypomnieć, co CSW trzyma w szafach, piwnicach i na strychu, jak wygląda kolekcja gromadzona przez ostatnie 30 lat. Bo właśnie z okazji tej okrągłej rocznicy Bik Van Der Pol przygotowali wystawę. I to właśnie oni postanowili przypomnieć kontrowersyjną (dla niektórych dyrektorów) pracę Natalii LL. Wystawa, która właśnie otworzyła się w CSW, przypomina o czymś naprawdę ważnym. W ostatnich dekadach w Zamku Ujazdowskim, jak w żadnej innej warszawskiej instytucji, gościły gwiazdy sztuki, takie jak chociażby Yoko Ono, Jenny Holzer czy Kara Walker, której olbrzymią rzeźbę można dziś oglądać w londyńskim Tate Modern. CSW było też motorem napędowym najważniejszych artystycznych wydarzeń w kraju. To dzięki jego pomocy powstała praca „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”, zwana przez mieszkańców stolicy Palmą, a przyjezdnym służąca jako punkt orientacyjny w centrum miasta. W archiwum zamku znajdują sie prace kanoniczne dla polskiej sztuki, jak instalacje Zbigniewa Libery, i absurdalnie śmieszne, jak kamienie przekazane CSW przez światową gwiazdę sztuki współczesnej Martina Creeda. Na wystawie zobaczyć można korowód plakatów i katalogów przypominających, jak wiele istotnych zjawisk i postaci pojawiło się pod adresem Jazdów 2.
Fot: PatMic
CSW było świadkiem, sprawcą i tłem najważniejszych wydarzeń artystycznych ostatnich trzech dekad, ale jego codzienność jest znacznie bardziej prozaiczna i o tym też jest ta wystawa. Być może najbardziej jesienna, żeby nie powiedzieć jesieniarska, praca w salach CSW to futrzasta jak wielki zwierzak rzeźba Bułgara Nedko Solakova. Nie jest to wybitnie popularne dzieło, a artysta jest mniej znany niż otaczające go gwiazdy. Do pracy dołączono za to cudowny opis zdradzający perypetie tego obiektu. Biały futrzak tułał się po magazynach, zalęgły się w nim myszy, które z kolei próbowały przepędzić koty i, jak twierdzą kuratorzy, z czasem praca stała się domem dla jednych i drugich.
Fot: PatMic
To lekcja na przyszłość, na kolejny rok, kto wie, może i na dłużej – cokolwiek zalęgnie się w galerii, czy będą to myszy, czy koty, czy ludzie, ta instytucja sprawi, że staną się jego mieszkańcami, a potem tylko historią, może ważną jak Yoko Ono i Kara Walker, a może taką, o której niewiele się będzie mówić, jak o kotach, które zamieszkały w pracy Solakova. Na razie cieszmy się z dobrej wystawy, bo kto wie, może wkrótce zjedzą ją myszy.
Fot: PatMic
Tekst: Aleksander Hudzik / Newsweek
66 komentarzy