Po ósme, nie foć
Wszyscy jesteśmy fotografami. Albo przynajmniej wszyscy chcielibyśmy mieć ładne zdjęcia na Instagramie. Tym bardziej z koncertów. Kto nie widział lasu „kalkulatorków” pod sceną, ten chodzi do filharmonii albo zajmuje ostatnie rzędy. My walczymy o te pierwsze, zróbcie więc miejsce prawdziwym fotografom i przekonajcie się, dlaczego wasze zdjęcia z festiwali wyglądają dobrze tylko na telefonie.
Joanna „Frota” Kurkowska, Michał Murawski i Bartek Bajerski w fosie przeżyli już wszystko. Mdlejące dziewczyny, rzygających gitarzystów, obrażalskich menadżerów i agresywnych ochroniarzy. Zaczynali jak wszyscy. Z miłości do muzyki. Skończyli jak większość. Z braku honorariów. Nadal jednak starają się wchodzić z aparatem pod scenę, walczyć o ujęcia i strzelać serię. Choć konkurencja, serio, jest coraz większa. I wcale nie chodzi o panów z drabinką i teleobiektywem, ale rozhisteryzowanych fanów z iPhone’em. Życie nawet niedzielnego fotografa koncertowego nie jest lekkie. Waży sprzęt, nawet do 15 kilogramów, waży każda sekunda, bo na zrobienie zdjęć jest maksymalnie 15 minut, i ważą słowa. Albo przynajmniej starają się je ważyć, bo nerwy czasem puszczają. Publikujemy listę siedmiu barierek, które trzeba przeskoczyć, żeby zrobić dobre zdjęcie.
Organizator
– Kiedyś, żeby dostać się na koncert trzeba było się zakręcić. Przechodziło się często weryfikacje, trzeba było być związanym z jakimś dużym medium. Dziś wystarczy publikować w jakimś małym portaliku, żeby dostać się do fosy – mówi Bajerski. Pierwszym więc problemem jest organizator. Żeby zdjęcia były dobre, musi zadbać o przestrzeń. A z tą bywa różnie. – Kuriozalne jest to, że ludzie muszą przeciskać się przez tłum fotografów, żeby zobaczyć wokalistę. Koncert jest dla nich, a nie dla nas – dodaje Frota i opowiada, jak kiedyś kolega pokazał jej zdjęcie z hardcorowego koncertu, gdzie stał chłopak z banerem „Proszę pamiętać, że to nie jest szkoła fotografii”. Tłum tłumem. Można się przyzwyczaić. Gorzej, gdy organizator zaczyna się szarogęsić i wymyślać zasady. – Ostatnio coraz częściej przed wejściem na koncert czy festiwal trzeba podpisać umowy – mówi Murawski. – Często są dość absurdalne, jak chociażby ta pozwalająca wykorzystywać zdjęcia tylko przez 30 dni po koncercie albo nakazująca autoryzowanie fotografii – opowiada. – Do tego większość z nich jest nieprawidłowa, bo tylko w języku angielskim, a prawo nakazuje, żeby umowy były też w języku ojczystym – dodaje Frota. – Zdecydowanie najfajniejsze zdjęcia wychodzą, kiedy ma się tzw. „trzy A”, czyli All Access Area Pass. Wtedy można robić reporterkę, wejść za kulisy, pokręcić się. Niestety to rzadki przywilej – mówi Frota. Organizator to przeszkoda zwykle na dużych festiwalach, więc można ją pokonać, chodząc na zdjęcia do klubów. Tam co prawda często nie ma żadnej fosy, ale też liczba fotografów mniejsza i tłum łatwiejszy do odgarnięcia.
Gwiazda
Niezależnie od tego, co mówi organizator, co podpisuje się w umowie i jak się jest dogadanym z innymi fotografami, wiadomo, że na scenie rządzi gwiazda. Niepodzielnie i często despotycznie. – Gwiazdy są kapryśne. Jedni pozwalają się fotografować tylko od frontu, inni tylko z prawej albo lewej strony. Na Pearl Jam jest zakaz fotografowania z drabinki, Erykah Badu pozwoliła się fotografować tylko przez pierwsze 30 sekund, a Jared Leto zgodził się tylko na fotografowanie „z focha”, czyli z budki dźwiękowca. Za to Bajm podobno pozwalał na jakiś koncertach wchodzić na scenę – opowiada Frota. Bartek Bajerski, fotografując Offspring na Orange, musiał robić zdjęcia tak, żeby chłopakom nie było widać brzuchów. Kiedy już złapie się odpowiedni kąt, problemem stają się artyści. – Najgorsze są kapele na kacu. W ogóle się nie ruszają – mówi Frota. – Trasy też zwykle wyglądają podobnie – dodaje. To oczywiście plus i minus, bo dzięki temu można się do nich przygotować. – Chociażby ostatni koncert Muse na Orange, był bardzo przewidywalny. Wystarczyło obejrzeć kilka ich występów na YouTubie i wiadomo było, kiedy poleci confetti, a kiedy wyrzucą piłki w widownię – dodaje Murawski. I wcale nie jest powiedziane, że zagraniczny artysta ze swoim show będzie lepszy od rodzimej kapeli. – W Polsce sporo się zmieniło w ostatnich latach. Coraz więcej zespołów, nawet jak nie ma budżetu, myśli o tym, jak uładnić swoje koncerty. Czasy trzech chłopaków grających na gitarach przy lampce nocnej, na tle banera, są już za nami – opowiada Michał. Coraz częściej polscy artyści płacą za zdjęcia albo wręcz zabierają fotografa w trasę. Artyści zrozumieli, że dobra fotografia może być reklamą.
Światło
– Znać ograniczenia sprzętu, a nie jego możliwości. To moja podstawowa zasada – mówi Frota. – Sprzęt ma duże znaczenie, może pomóc, ale to nie wszystko – tłumaczy. Wszystko to światło. A przynajmniej od niego zależy wszystko. – Na koncertach trzeba być czujnym. Masz dziesięć minut na uchwycenie emocji, których szukasz, ale które też nagle mogą cię zaskoczyć. Trzeba być skupionym, przyglądać się wszystkim członkom zespołu, zastanowić się, kto dobrze może wyjść na zdjęciach, ale przede wszystkim skupić się na świetle. Na koncercie, w przeciwieństwie do sesji, fotograf nie ma wpływu na oświetlenie. Co gorsza, potrafi się ono zmienić dziesięć razy w ciągu sekundy – mówi Michał. – Najgorsze jest czerwone i niebieskie. Praktycznie nic nie da się przy nim zrobić. Czasem się dziwię, że artystom naprawdę nie zależy na świetle. Niedziwne, że zdjęcia wychodzą słabe, kiedy przez cały numer jest tylko punktowa lampka przy diżejce – opowiada Bartek Bajerski. Jeszcze trudniej jest przy stroboskopach. Michał Murawski na koncercie Moderata zrobił 2600 zdjęć. Większość z nich była czarna. Światło zmieniało się tak szybko, że musiał strzelać seriami, żeby utrafić moment. – Kiedyś pracowałam głównie w klubach, gdzie warunki oświetleniowe są trudne – opowiada Frota. – Kiedy pojechałam na festiwal, robiłam cały czas przekombinowane foty, bo nie mogłam przestawić się na dobre światło – dodaje. Na światło trzeba być więc czujnym. Zawsze i wszędzie.
Publiczność
Czujność przyda się też w kontakcie z publicznością. Każdy, kto biegał kiedyś z aparatem po fosie, wie, na jakie naraża się niebezpieczeństwo. Frota zaliczyła chociażby uderzenie wielką, pluszową stonogą po głowie na koncercie Łąki Łan, kontakt pierwszego stopnia z wymiotującą fanką i cios zakręconą, plastikową butelką. – Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego każą oddawać zakrętki przed wejściem do strefy – żartuje Frota. – Prawda jest taka, że żeby zrobić dobre zdjęcie, trzeba pójść pod scenę. Lubię bliskie ujęcia – dodaje i opowiada o koncercie kanadyjskiego zespołu Fucked Up, na którym wokalista wyszedł z klubu i wszedł na jego dach. Fotografka oczywiście poszła za nim. Podobnie jak tłum. – Omdlenia na festiwalu to normalka. Dziewczyny przez cały dzień stoją pod barierką, a potem po prostu padają. Kiedyś w Proximie spadł za mną koleś, bo ochroniarze nie zdołali go złapać. Poczułem na plecach but, a potem zobaczyłem tego chłopaka. Upadł na beton, ale był tak pijany, że wstał, otrzepał się i poszedł dalej – relacjonuje Bajerski, który zdradza, że jak go coś zainteresuje, to zamiast robić zdjęcia zaczyna się gapić. Trochę na tym traci, bo fotografowanie publiczności to nowy trend w koncertowym świecie. – Minęły już czasy, kiedy ludzie ekscytowali się, że jakaś gwiazda odwiedzi nasz kraj. Wszyscy się już do tego przyzwyczaili. Teraz robiąc relacje, skupiamy się na ludziach. Mogą otagować się na zdjęciach na Facebooku, wysłać znajomym – opowiada Frota. Nie wszyscy chcą współpracować, ale coraz częściej zdarza się, że ludzie pozują do fotografii, co też ma swoje ciemne strony. Michał Murawski przestał robić zdjęcia w klubach, bo ludzie zaczęli się mizdrzyć do aparatu. – Kiedyś chodziło się tam dla muzyki, a teraz, żeby się pokazać – opowiada. Kolejną zmianą są tzw. „kalkulatorki”, czyli komórki, którymi robi się zdjęcia pod sceną. Rozpraszają nie tylko fotografów, ale przede wszystkim muzyków. – Na Jacku Whicie wyszedł menadżer artysty i powiedział: „Odłóżcie telefony, posłuchajcie muzyki. Będzie fajnie”. Zapowiedział, że jest z nimi fotograf i następnego dnia wszyscy będą mogli ściągnąć sobie jego zdjęcia. Nikt nie posłuchał. To irytujące – opowiada Michał.
282 komentarze