W czwartek we Wrocławiu rusza największy polski festiwal filmowy. Podpowiadamy, czego nie można pominąć spośród niemal 500 produkcji prezentowanych na Nowych Horyzontach.
Widzę, widzę
(„Ich seh, Ich seh”)
reż. Severin Fiala, Veronika Franz
Już wiemy, gdzie wyrosły poczciwe chłopaki z „Funny Games” Michaela Hanekego. W debiucie fabularnym Veroniki Franz – scenarzystki Ulricha Seidla, która przygotowała z nim trylogię „Raj” – dwaj 11-letni bracia spędzają wakacje w domku na austriackiej prowincji. Niefrasobliwe zabawy przerywa im przybycie matki. Z głową oplecioną bandażami, po inwazyjnym zabiegu rekonstrukcji twarzy, ukrywa tajemnicę wypadku i ustala nowe reguły wspólnego mieszkania. Zdystansowana i coraz bardziej agresywna, nie przypomina dawnej mamy. Chłopcy zaczynają podejrzewać, że podszywa się pod nią obca kobieta. Zaczyna się nierówna walka. Veronika Franz zerwała z seidlowskich surowym realizmem, by stworzyć sugestywny horror inicjacyjny zakotwiczony w dziecięcych lękach i fantazjach. Za pomocą niepokojących obrazów i mylącego montażu twórcy mnożą fałszywe tropy, podając w wątpliwość autentyczność tego, co dzieje się na ekranie. „Widzę, widzę” to także film o odkrywaniu siły przemocy i manipulacji w relacjach rodzinnych.
He Never Died
reż. Jason Krawczyk
Wampiryczny dramat rodzinny i kino akcji w jednym. Henry Rollins, rockowiec i aktywista, gra nieśmiertelnego. Zamiast z tego korzystać Jack walczy z depresją i bezsennością. Bunkruje się w mieszkaniu na amerykańskim przedmieściu, dręczony wspomnieniami okrucieństw, których dopuścił się przez setki lat. Gra w bingo, unika ludzi. Ma jeszcze jedną małą tajemnicę – do przeżycia potrzebna jest mu ludzka krew. Znudził się jednak nawet łowieniem ofiar w zaułkach. Spod kocyka wyciągnie w końcu Jacka zgraja nieudolnych gangsterów. Próbują go sprzątnąć, dziwiąc się coraz bardziej, że nawet kula w sam środek czoła nie ścina go z nóg. Ale to nie trefni mafiosi są tu największym utrapieniem. Do drzwi puka bowiem nastoletnia córka, która bardzo chce poznać tatusia. Z kuriozalnego połączenia elementów różnych filmowych światów – strzelanka, niańczenie, kanibalizm – debiutującemu w pełnym metrażu Jasonowi Krawczykowi wyszła geekowska komedia przekonująca, że im mniej dni do końca życia, tym lepiej.
Adventurados
reż. Berton Pierce
Niskobudżetowe kino science fiction à rebours. Berton Pierce nakręcił jedno z najbardziej realistycznych science fiction w historii kina. W przeciwieństwie do George’ów Lucasów i Christopherów Nolanów, którzy ciągle mamią widzów atrakcjami, mieszkający w Berlinie reżyser patrzy w gwiazdy przytomnie – międzyplanetarne wojaże w większości przypadków nie byłyby o wiele bardziej pasjonujące niż prowadzenie tira. I zrobił o tym przyziemnym kosmosie film. W kosmicznym wahadłowcu uwięził dwóch stetryczałych Irlandczyków, którzy marzą o emeryturze. To ich ostatnia misja – zardzewiały pojazd się sypie, system o kolejnych usterkach powiadamia po hiszpańsku, do jedzenia wciąż ta sama papka. Za szybą – próżnia i diodowe gwiazdki. „Adventurados” wygląda jak zapomniany klasyk epoki wypożyczalni kaset wideo. Berton Pierce, spec od SFX, skrzyknął bowiem na planie kumpli, którzy pracowali m.in. przy serii „Obcy” czy „Flashu Gordonie”. Wykorzystał też elementy scenografii z klasyków science fiction, np. z „Łowcy androidów”. Świetny hołd dla oldschoolowego kina lat 80.
Lizy, lisia wróżka
(„Liza, a rókatündér”)
reż. Károly Ujj Mészáros
Wes Anderson zyskał poważnego konkurenta. Węgier Károly Ujj Mészáros ma równie bogatą wizualną wyobraźnię i z podobną wprawą bawi się gatunkami, żeniąc czułość z groteską. Jego ostatni film to surrealistyczna komedia romantyczna z mieszkaniem pełnym trupów i duchem japońskiego wokalisty. Absurdalna fabułka skupia się na perypetiach pielęgniarki Lizy, która bardzo chce mieć chłopaka. Chętnych nie brakuje, ale każde pierwsze spotkanie kończy się nagłym zgonem. Absztyfikantów nieszczególnie żal, bo na randki w ciemno stawiają się głównie podejrzane lub łysiejące typy, ale Lizy zaczyna podejrzewać, że ciąży na niej klątwa. Policja zaś węszy, czy za niepozorną twarzyczką nie ukrywa się morderczyni. Mészáros mnoży kolejne śmierci, przewyższając kreatywnością scenarzystów „Oszukać przeznaczenie”. Od przemocy jednak bardziej liczy się dla niego humor i zabawa w łączenie niepasujących do siebie fabularnych klocków – od japońskich legend po sercowe dylematy. „Lizy, lisia wróżka” zdobyła główną nagrodę na najważniejszym festiwalu filmów gatunkowych, Fantasporto.
Zawieszona młodość
(„Necktie Youth”)
reż. Sibs Shongwe-La Mer
Południowa Afryka to nie jest kraj dla młodych ludzi. Dokumentalne relacje uświadamiają nam o istnieniu regionów, których nie znajdzie się w przewodnikach. Ogromne kontrasty, dyskryminacja oparta zwykle już nie nie rasowych, lecz ekonomicznych czynnikach i coraz wyższe mury, którymi elita próbuje się odgrodzić od niezadowolonej większości. Opowiadający o tym świecie filmowcy zwykle przyjmują perspektywę wykluczonych. Sibs Shongwe-La Mer, 23-letni młokos debiutujący w roli reżysera, skupia się natomiast na swoim środowisku – uprzywilejowanych, zagubionych dwudziestokilkulatków, którzy mieszkają na bogatych przedmieściach Johannesburga. Pieszczotliwie zwany przez nich Joburgiem, jest miastem pułapką. Dwaj czarnoskórzy bohaterowie „Zawieszonej młodości” szwendają się po nim bez celu w poszukiwaniu dragów i kłopotów, wyśmiewają biednych Afroamerykanów, mają wszystko, ale kradną dla zabicia czasu. Wspominają Emily – kumpelę, która bez powodu popełniła samobójstwo. Rozedrgany, napędzany używkami czarno-biały film bywa manieryczny jak jego bohaterowie, ale jednocześnie imponuje autentyzmem – czuć, że wcielający się w jedną z ról Sibs wyrósł wśród nich.
Zakazany pokój
(„Forbidden Room”)
reż. Guy Maddin, Evan Johnson
„Artysta” Hazanavicius nie przetarł żadnych szlaków. Z kinem niemym znacznie wcześniej i bardziej twórczo eksperymentował choćby dobrze znany widzom Nowych Horyzontów Guy Maddin. W swoich filmach Kanadyjczyk odnawiał już konwencję zapomnianych filmów górskich i czarnych kryminałów. Tworzył też psychodeliczne portrety na modłę niemieckiego ekspresjonizmu, przesycone wątkami psychoanalitycznymi i groteskowym humorem.. W „Najsmutniejszej muzyce świata” swojej ulubionej aktorce Isabelli Rossellini odciął nogi, a szklane protezy wypełnił piwem, zaś w „Piętnie na umyśle” wsadził ją do latarni morskiej, z której jej bohaterka kontroluje każdy ruch syna. Jego najnowszy projekt, „Zakazany pokój”, to powrót do filmowej przeszłości, która nie istniała – seria krótkich, halucynacyjnych scen, fabularnych ścinków, zalążków historii. W tym przeglądzie niewykorzystanych przez kino nieme pomysłów znalazło się miejsce zarówno dla uwodzicielek-szkieletów czy mordercy, który udaje ofiarę własnego zabójstwa. Ostatnie dzieło Maddina jest jak wycieczka na używkach (z udziałem m.in. Udo Kiera) w głąb potencjalnej historii kina.
B-Movie
(„B-Movie: Lust & Sound in West-Berlin”)
reż. Jörg A. Hoppe, Klaus Maeck, Heiko Lange
Głośny dokumentalny portret Berlina Zachodniego. W cieniu dzielącego miasto muru pod koniec lat 70. rozwinęła się jedna z najważniejszych scen muzycznych Europy. Do nocnego światka undergroundowych klubów przez całą dekadę lgnęli artyści z całego świata – m.in. David Bowie czy Nick Cave. Davidowi Hasselhoffowi też się podobało. Przez labirynt lokali rozbrzmiewających mieszanką punku, thrashu i elektroniki prowadzi widzów Mark Reeder, brytyjski muzyk, założyciel wytwórni MFS i miłośnik militariów, który w 1979 roku przyjechał do Berlina. I zaczął wszystko filmować. W „B-Movie” reżyserzy wykorzystali wcześniej w większości niepublikowane materiały jego autorstwa. Jest tu bardziej żywotny Cave, młodziutki, pijany Blixa Bargeld tuż po założeniu Einstürzende Neubauten czy Keith Haring kilka lat przed śmiercią. Twórcy nie chcą wnikliwie analizować tego fenomenu. Dzięki dynamicznemu montażowi obrazów i dźwięku przenoszą widza w samo centrum wydarzeń. Do epoki, która bezpowrotnie przeszła do historii wraz ze zburzeniem muru.
Dziwne oczy dr Myes
reż. Nancy Andrews
Zrealizowany niemal chałupniczymi metodami hołd dla kina science fiction lat 50., filmów spod znaku gumowych potworów z głębin i międzygatunkowych eksperymentów. Badaczka Sheri Myes pracuje nad wszczepieniem do centralnego układu nerwowego tkanek pobranych m.in. od pająków. Władze uczelni nie są do tego projektu nastawione entuzjastycznie. Gotowa stanąć w kolejce po Nobla neurobiolożka zostaje zwolniona i zaczyna prowadzić testy na własnym ciele. Zamiast supermocy wkrótce zaczyna odczuwać skutki uboczne. Jednak nie o bioetykę czy zawiłości genetyki chodzi w debiucie Nancy Andrews. Nakręcony za garść dolarów film jest feministyczną wariacją na temat klasycznego motywu szalonego naukowca znanego z produkcji fantastycznonaukowych klasy B. Podczas tej zabawy w złe kino reżyserka odkurza stare rekwizyty, komediowy horror przeplata musicalowymi wstawkami, a między poklatkowe animacje wplata geekowskie żarty. Za kilka lat „Dziwne oczy dr Myes” znajdą się na tej samej półce co takie klasyki „guilty pleasure” jak „Mózg, który nie może umrzeć” czy „Blob, zabójca z kosmosu”.
Sivas
reż. Kaan Mujdeci
Mały, mocny film z Turcji, który łatwo przeoczyć wśród canneńskich pewniaków. Reżyser Kaan Müjdeci podąża śladami kilkuletniego Aslana. Pochodzący z niezamożnej rodziny chłopak chce być księciem – przynajmniej w przedstawieniu teatralnym, które wystawiane jest w szkole. Biedniejsi uczniowie jednak muszą zadowolić się rolami krasnali. Aslan izoluje się od rówieśników, za towarzysza ma zaś znalezionego przy drodze ogromnego pasterskiego psa, porzuconego przez właścicieli po jednej z krwawych walk. Opiekuje się zwierzęciem, ale starszy brat chłopaka ma na wykorzystanie psa inny pomysł. Sivas nie uniknie psiej doli – na tureckiej prowincji miskę z jedzeniem trzeba sobie wywalczyć. Choć kamera przyjmuje perspektywę wykluczonych bohaterów, jest blisko ziemi i drży z gniewu, to reżyser nie pozwala sobie na czułość. „Sivas” jest pozbawiony sentymentalizmu i chmurny jak spojrzenie Aslana.
Wideofilia
(„Videofilia”)
reż. Juan Daniel F. Molero
Peruwiański bad trip po przedawkowaniu popkultury. Od przepowiadanego przez Majów końca świata w filmie Molero znacznie gorsza jest rzeczywistość „dzieci sieci”. Kręcą amatorskie porno, ćpają wśród inkaskich ruin, uganiają się za potworami w kafejkach internetowych, umawiają na czatach na anonimowy seks. W tym portrecie latynoamerykańskiej młodzieży najciekawsza okazuje się jednak odważna strona formalna. Reżyser debiutant w autorski sposób odtwarza język współczesnych cyfrowych mediów. Obraz w „Wideofilii” ulega stopniowemu rozpadowi. Na ekranie kłębią się memy, kadry rozmywają się niczym filmiki. Z fabuły pozostają piksele i wrażenie, że świat zasługuje na porządnego antywirusa albo defragmentację.
Zobacz także:
Na „Déja Vu” otoczył się wianuszkiem wokalistek młodszego (Sia, Charlie XCX) i nieco starszego (Kylie Minogue, Britney Spears) pokolenia, które miały wzbogacić charakterystyczne kompozycje pioniera IDM. Niestety, chyba trochę przedobrzyły. Czytaj więcej>>
Leon sięga jeszcze głębiej i wskrzesza klasyczny soul z elementami gospel, dzięki czemu zabiera nas w podróż do epoki, kiedy przemysł muzyczny dopiero raczkował… Czytaj więcej>>
Wampiry zrzucają peleryny – 5 filmów o wampirach, które nie chcą straszyć
Reżyserzy zrozumieli, że mało kto boi się wampirów. Widzowie ostatnio bardziej wzdrygają się na widok krzyża niż upudrowanego aktora z zapadniętymi policzkami i sztucznymi kłami. Czytaj więcej>>
2 komentarze