Terakaft – Alone


Warning: Invalid argument supplied for foreach() in /home/valkea/domains/aktivist.pl/public_html/wp-content/themes/aktivist/inc/single-rating.php on line 30

Myślicie, że jest gorąco? Może i upał bije rekordy, ale w środkowej Afryce takie temperatury to norma. Do tego stopnia, że ma się wrażenie, że kipi tam dosłownie wszystko. Cała Afryka – od krwi w mózgu, przez wplątane w dziwną wojnę pogranicze, po sceny małych obdrapanych klubów.

Tereny przygraniczne Mali i Nigru powoli zaczynają się stawać najgłośniej bijącym muzycznym sercem kontynentu. Po afrobeatowych rejonach Zatoki Gwinejskiej, jazzowych jazdach z Etiopii i zulu rocku z dalekiego południa przyszła pora na pustynnego rock’n’rolla z samego centrum Afryki.

Jeśli pomyśleliście właśnie o fajnych do niedawna Queens of the Stone Age, to niestety poszliście złym tropem. Prawdziwy pustynny rock to raczej dziedzictwo Tinariwen, którzy dla świata zachodniego odkryli kompletnie nowe, niezepsute blazą zakurzone dźwięki. Gwiazdy jednego z festiwali Open’er w typowy dla Afryki, magiczny sposób przyłożyły również rękę do powstania Terakaft. Wszystko zaczęło się od tego, że jeden z członków zespołu spóźnił się na samolot i nie ruszył w trasę otwierającą grupie drogę do międzynarodowej sławy. Co zrobić w takim przypadku? W Afryce człowiek idzie po pomoc albo do szamana, albo do rodziny. Liya ag Ablil (w niektórych kręgach znany jako Diara) dołączył do swoich kuzynów, z którymi jako Terakaft nagrał właśnie jedną z najciekawszych afrykańskich płyt tego roku.

Włączcie ją, jeśli macie dość ogrywanych od lat patentów. Jeśli pragniecie muzyki kompletnie bez spinki i ciśnienia na artystowskie zagrywki, a równocześnie zagranej tak, że nawet najwięksi kozacy będą mieć problem z dokładnym odtworzeniem całości kompozycji. To nie hebanowy funk, ale raczej wytrawny punk. Bez wrzasków i przesterów. Płynący jak pieśń intonowana od wieków przy ognisku. A z drugiej strony odarty z etnicznej hermetyczności, która mogłaby odstraszać od albumów Etran Finatawa czy Fadimoutou Wallet Inamoud.

Trzecia płyta Terakaft kipi hitami. I choć upośledzeni przez radio i teledyski ludzie Zachodu chyba ciut inaczej definiują termin „przebój”, to uwierzcie mi, że utwory z tego albumu usłyszycie gdzieś na ulicach Timbuktu. Puszczane przez ludzi ulicy z telefonów komórkowych czy zniszczonych magnetofonów, są tym, czym dla dzieciaków z Bronksu było RUN DMC. Tak brzmi Afryka. Zapomniana przez świat, żyjąca swoim życiem. Biedująca z dnia na dzień, ale ciągle fajniejsza niż najlepiej zaprogramowany hipster. Wyłączcie klimę, otwórzcie ciepłe piwo, zamknijcie oczy. Poczujcie prawdziwy żar.

Terakaft
„Alone”
Outhere Records

Zobacz także:

Pan Turner – reż. Mike Leigh

Najnowszy film Mike’a Leigh, brytyjskiego mistrza kina społecznego, to filmowa biografia Williama Turnera, jednego z najwybitniejszych malarzy romantycznych i preimpresjonistycznych, autora blisko 30 tysięcy obrazów i szkiców. Czytaj więcej>>

Statek namiętności vs. Witchcraft

Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, żeby te dwa komiksy przekartkować dla czerpania przyjemności z oglądania przedstawień seksu. To przecież dobre pornole i w tej podstawowej funkcji też się sprawdzają. Czytaj więcej>>

Lianne La Havas – Blood

Do tego fantastycznego grona dołącza Lianne La Havas, która drugim albumem wychodzi ze strefy komfortu (czytaj: folkowego grania podrasowanego czarnymi wpływami), by stać się prawdziwą diwą nowych czasów. Czytaj więcej>>

2 komentarze

Dodaj komentarz

-->