Czyli jak skromna 25-latka wprawia wakacje w jeszcze większy ruch.
Już dawno w trakcie wakacji nie panował tak duży ruch w biznesie. Mateusz parę dni temu napisał o nowym krążku Tame Impala, który zapewne zaprowadzi zespół na szczyty zestawień podsumowujących rok, świetną płytą wrócili The Maccabbees, a Years & Years roztańczyli całą Europę swoim prostym (ale nie prostackim) materiałem. Do tego fantastycznego grona dołącza Lianne La Havas, która drugim albumem wychodzi ze strefy komfortu (czytaj: folkowego grania podrasowanego czarnymi wpływami), by stać się prawdziwą diwą nowych czasów. Dziewczyną, z którą mógłbyś iść na piwo i przegadać cały wieczór. Normalną, choć piekielnie utalentowaną. Lianne nie boi się wrócić do korzeni (tak wiele na „Blood” bluesa i inspiracji klasycznymi soulowymi kompozycjami – „What’d You Do?” brzmi, jakby było ukradzione Arecie Franklin, natomiast „Tokyo” to przecież czysta Sade), by zaproponować na wskroś nowoczesny pop, mocno zakorzeniony w aktualnej sytuacji na rynku brytyjskim.
Takie „Midnight”, najmocniejszy punkt płyty, to niemal skrzyżowanie najlepszych momentów Jessie Ware i Laury Mvuli. Lianne nie jest jednak bezmyślnie kopiującym epigonem: podsłuchując innych artystów, tworzy własny świat, w którym nie boi się zmieniać tempa, postawić raz na rytm („Grow” niebojące się indie-wpływów), raz na oniryczność, niemal nie-bycie (singlowe „Unstoppable”). Ale zawsze z taką samą żarliwością walczy o swoje szczęście, choć ma świadomość, że miłość prowadzić może na manowce. No i do tego ten GŁOS, kryjący w sobie pełną gamę emocji – od nadziei po złość, od szeptu po krzyk, od a do z. Kompletna płyta, afirmująca życie (tak wiele tu radości), choć jednocześnie tak bardzo świadoma, że ulotne to wszystko i chwilowe (wzruszające, kończące całość „Good Goodbye”).
Lianne La Havas
„Blood”
Warner Music Poland
Zobacz także:
Reality – reż. Quentin Dupieux
Francuski reżyser lubi obdarzać przedmioty codziennego użytku morderczymi instynktami. Po psychopatycznej oponie w jego nowym filmie „Reality” przyszła pora na niosące śmierć telewizory. Czytaj więcej>>
Eskorta – reż. Tommy Lee Jones
Tommy Lee Jones obrazuje stan w taki sposób, że pojedynki rewolwerowców przypominają zabawę w piaskownicy. Zapytany w jednym z wywiadów, dlaczego tak bardzo interesowała go perspektywa kobiet w połowie XIX wieku, przekonywał, że ich obecna sytuacja ma w niej swoje źródło. Czytaj więcej>>
To nawet zaskakujące, że w czasach, kiedy Nirvana jest inspiracją jedynie dla starszych panów z wąsem oraz młodego liceum, powstają takie nostalgiczne płyty. Czytaj więcej>>