Kino poza czerwonym dywanem. O wolności, różnorodności i niezależności na American Film Festival

American Film Festival od 16 lat pokazuje Amerykę poza czerwonym dywanem. O tym, jak wygląda dzisiejsze kino niezależne, dlaczego Wrocław to idealne miejsce dla filmowych rozmów o wolności i jak festiwal reaguje na wyzwania epoki AI – opowiada Urszula Śniegowska, dyrektorka AFF.

 

Tegoroczna edycja TAURON American Film Festival odbywa się już po raz szesnasty. Jakie były jej główne założenia programowe i jak hasło „All States of Cinema” odzwierciedla ideę festiwalu?

Hasło „Wszystkie stany kina” towarzyszy nam od początku istnienia festiwalu, podkreśla szerokie spektrum nie tylko geograficznego pochodzenia filmów, ale ich stylistyki i tematyki. W tej edycji także znalazły się filmy i z Hollywood (najnowsze i klasyczne), i powstałe na wschodnim wybrzeżu, i filmy z innych filmowych środowisk (np. Chicago, Floryda), reprezentujące gwiazdorskie produkcje, które będą zaraz zbierać nominacje do Oscara, ale przede wszystkim te całkowicie niezależne, niemalże undergroundowe.

Co roku nasza identyfikacja graficzna wskazuje na jakiś typowy amerykański pejzaż, a obecnie są to właśnie przedmieścia z charakterystycznymi elementami: trawnikami, samochodem-lodziarką, dzieciakami na rowerach. Za najlepszą ilustrację może służyć twórczość Richarda Linklatera, działającego i mieszkającego w Teksasie, którego Na przedmieściach (SubUrbia) toczy się właśnie w małym miasteczku tego stanu, ale mogłoby być osadzone gdziekolwiek indziej w USA. Pokazujemy jeszcze dwa inne filmy tego reżysera, Nową falę (Nouvelle Vague), paradokumentalny hołd dla kina francuskiego oraz Blue Moon, z Ethanem Hawke’m wcielającym się w autora tekstów broadwayowskich szlagierów, zaś sama historia przenosi widzów do nowojorskiego baru w początku lat 40. Te trzy filmy to trzy przykłady trzech bardzo różnych stanów kina. A jest ich łącznie ponad setka w programie.

Jak wyglądał proces selekcji filmów do tegorocznej edycji? Co musi mieć film, żeby trafić na American Film Festival?

Jeśli chodzi o filmy nowe, a te stanowią mniej więcej połowę pełnometrażowych filmów pokazywanych na festiwalu, to posługujemy się własnym kuratorskim wyczuciem tego, co może być interesujące dla naszej widowni (15 lat doświadczenia to niemało), a co stanowi o najnowszych trendach i zjawiskach w kinie. Jeździmy na festiwale w Stanach (Sundance, SXSW, ale i na mniejsze, jak dokumentalny True/False chociażby) oraz oglądamy zgłoszenia i generalnie „trzymamy rękę na pulsie”. W następnej kolejności przychodzi sito dostępności: które filmy mają daty premier europejskich i jakie są szanse ich pokazania w Polsce w terminie festiwalu. Do tego dochodzi kilka własnych osobistych ulubieńców (to często filmy, które znamy od wczesnego etapu produkcji, jeszcze z naszego branżowego programu US in Progress, w którym od kilkunastu lat łączymy amerykański i polski świat kina już na etapie produkcji).

A jak wygląda to w przypadku klasyki – na jakiej zasadzie budujecie jej obecność w programie?

Co do klasyki, zależy nam na różnorodności i równowadze tematów lżejszych i poważnych, tak więc po filmie z sekcji Polityka na ekranie można obejrzeć lżejszą albo odlotową wręcz komedię z przeglądu Freaks and Geeks.

W programie macie ponad sto tytułów. Które z nich są Pani zdaniem absolutnym „must watch” – albo przynajmniej dobrym punktem wejścia w AFF?

To bardzo zależy od tego, czego szuka się w kinie: emocji, doświadczenia intelektualnego czy wiedzy o świecie. Czy po prostu rozrywki (takich znajdziemy najmniej na AFF, choć w tym roku eskapistyczna ucieczka w komedię też może się udać dzięki przeglądowi Susan Seidelman, czy we wspomnianej sekcji Freaks and Geeks; tu na przykład kultowe Supersamiec lub Jaja w tropikach). Więc nie lubię podawać top 10 czy top 5, bo dla każdego widza możemy znaleźć coś innego, ale myślę, że aby zrozumieć różnorodność kina amerykańskiego oraz specyfikę naszego festiwalu, taki zestaw byłby idealny:

  • Kopnęłabym cię, gdybym mogła – hit festiwalu Sundance, w zawrotnym tempie oddane szaleństwo zwyczajnego-niezwyczajnego dnia, gdy wszystko wali ci się na głowę i świetna rola Rose Byrne, ale i Conan O’Brian i A$AP Rocky w obsadzie;
  • Father Mother Sister Brother – Jim Jarmusch, czyli „ojciec chrzestny” naszego festiwalu, powraca w dawnym stylu, w filmie podobnym strukturalnie do Mystery Train czy Nocy na ziemi, złożonym z trzech nowelek opowiadających o rodzinach. Każdy znajdzie w nich kawałek siebie i swoich relacji;
  • Zawrót głowy Kim Novak – propozycja dla każdej osoby kinofilskiej, o ikonie filmu, której legendarny film Hitchcocka zmienił życie;
  • Na wschód od Wall – podróż do bardzo mało znanego kawałka Ameryki, na rancho prowadzone przez dwie kobiety, które pełni też funkcję przytułku dla trudnej młodzieży; w rolach głównych autentyczne hodowczynie koni, trenerki rodeo grające same siebie;
  • Zaraza – thriller psychologiczny z młodymi bohaterami. Wyjątkowy (i to bardzo!) film o dorastaniu.

AFF zawsze balansuje między filmami niezależnymi a tytułami twórców znanych i nagradzanych. Jak udaje się pogodzić te dwa światy?

Wśród 137 filmów festiwalu znajduje się miejsce na klasyki stanowiące punkt odniesienia do dzisiejszego kina, do najnowszych filmów spod ręki amerykańskich autorów (Van Sant, Jarmusch, Linklater, Kaufman) i nawet twórców nieamerykańskich pracujących w Stanach albo z amerykańskimi aktorami, jak Lynn Ramsey, HIKARI czy Jan Komasa. Nie widzimy sprzeczności w tych dwóch typach filmu niezależnego. Filmy takie jak Zgiń kochanie (Die My Love) są jednocześnie przykładem odwagi fabularnej i tematycznej, a aktorstwo Jennifer Lawrence tylko tę odwagę podkreśla. Podobnie By Design Amandy Kramer, gdzie Juliette Lewis gra… krzesło.

Festiwal odbywa się we Wrocławiu, mieście, które latem żyje Nowymi Horyzontami. Czy TAURON American Film Festival przyciąga podobny typ widowni, czy raczej inną publiczność?
Mam nadzieję, że AFF przyciąga zarówno kinomanów „horyzontowych” (tylko nie wszyscy mogą na jesieni udać się na kilka dni do Wrocławia), ale i widzów bardziej mainstreamowych, którzy cenią też dobre fabularne historie opowiedziane zgodnie z konwencjonalnymi zasadami narracji (chronologia, związek przyczynowo-skutkowy itp.). Na jesieni pokazujemy znacznie mniej eksperymentów formalnych i filmów wymagających szczególnej wiedzy filmowej niż na naszym letnim festiwalu. Ale przede wszystkim generalnie jesteśmy otwarci na wszystkich kinomanów z Wrocławia, ale i z całej Polski, i dodatkowo osoby zainteresowane Stanami. Zwłaszcza w filmach przeglądu Polityka na ekranie oraz w konkursie American Docs znajdują się tytuły o tematyce społeczno-politycznej i historycznie dotyczącej USA.

Program „US in Progress” jest jednym z filarów AFF. Jaką rolę odgrywa dziś dla polskiej branży filmowej?

US in Progress pozwala polskiej branży nawiązać relacje profesjonalne z producentami ze Stanów. Zwłaszcza firmy post-produkcyjne, partnerzy programu (obecnie już ponad 10 firm) zapraszają do swoich studiów projekty w ostatnich fazach montażu. Nawiązują się w ten sposób relacje, które mogą procentować przy kolejnych filmach, ale i rozsławiają nazwy polskich firm na świecie.

A jak wyglądają szersze partnerstwa między amerykańskimi twórcami a polskimi producentami?

Poza tymi oficjalnymi relacjami, pomagamy amerykańskim filmowcom znaleźć partnerów na polskim rynku. Tłumaczymy, w jaki sposób europejskie zasady dotacyjne różnią się od systemu produkcji w USA. Ale za najważniejsze uważam relacje prywatne, osobiste, które tworzą się przy networkingowym lunchu albo w klubie festiwalowym. Tak właśnie, we Wrocławiu, w trakcie US in Progress, Lena Góra poznała niezależnego reżysera i producenta Pete’a Ohsa i namówiła go do zrobienia filmu w Warszawie. Erupcja, nakręcona na jesieni 2024 roku, uczestniczyła w US in Progress w ubiegłym roku, a dziś znalazła się w konkursie TAURON Breakthrough. Zaś na ekranie, obok Leny Góry, znalazła się sama Charli XCX, która, jak przyznała po realizacji filmu, uznała Warszawę za „najbardziej romantyczne miasto na świecie”.

W tym roku po raz pierwszy odbywa się pokaz produkcji stworzonych przy pomocy AI, co wywołało sporo emocji. Jak Pani reaguje na zarzuty części widzów?

Większa część zarzutów trafiła nie tyle pod adres samego festiwalu, ale raczej była wyrazem gniewu czy zaniepokojenia związanego z wykorzystaniem albo prezentowaniem dzieł wykreowanych przy użyciu (ale nie bezpośrednio przez) AI. Te zarzuty powinny trafić przede wszystkim do korporacji, które wykorzystując sztuczną inteligencję nadużywają prawa do wizerunku i ograniczają (bezprawnie) szansę zarobku osób z branży filmowej. Festiwal w tym procederze nie uczestniczy w żadnym stopniu, ani się do jego promocji nie przykłada.

O ile bowiem nie jestem w stanie stwierdzić, w jakim zakresie „duże” filmy hollywoodzkich studiów korzystają z tych praktyk i technologii AI, o tyle jestem przekonana, że 9 filmów w programie US in Progress Open, które pokazujemy, powstało w efekcie osobistej kreacji osób z krwi i kości, stosujących dostępne im nowe narzędzia, a nie nadużycia systemu produkcji.

Misją festiwalu jest śledzenie różnych trendów i przejawów niezależności w amerykańskim kinie. W naszym programie interesuje nas takie zastosowanie AI – jako narzędzia pozwalającego zrobić więcej indywidualnemu twórcy, poza systemem, właśnie bez gigantycznego zaplecza korporacji. To będzie idealna okazja, by z nimi (Elizą McNitt, Bartkiem Nalazkiem, Mattem Subietą) o tym porozmawiać.

Festiwal oferuje kinomanom faktycznie zainteresowanym przyszłością sztuki filmowej program krótkich filmów (w tym Pramatkę/Ancestrę, wyprodukowaną przez Darrena Aronofsky’ego) oraz platformę i czas na rozmowę z ich twórcami z Polski i USA; dyskusję o zagrożeniach, które technologie niosą wobec istniejącego stanu biznesu filmowego i sposobach zabezpieczeń wobec nadużyć w przyszłości. Wydaje mi się to rozsądnym (i wręcz obowiązkowym dla AFF-u!) podejściem do trudnego tematu AI.

Jak mierzy się sukces takiego wydarzenia jak AFF – liczbą widzów, akredytacji, czy może emocjami po seansach?

Wszystkie trzy. I wszystkie rosną od pandemii, tak że mimo tendencji spadkowej w kinach w ogóle, festiwal cieszy się rosnącą liczbą widzów i przekroczyliśmy już wyniki z 2019 roku. Ale najważniejszym znakiem dla mnie są opinie widzów, nie tylko superlatywy, ale też świadectwa, że film kogoś poruszył, że jakiś twórca z przeszłości przez nas prezentowany jest dla kogoś odkryciem, że jakiś temat wzbudził ciekawość świata, wiedzę o Stanach, rzucił światło na jakiś element otaczającej nas rzeczywistości. Lub krócej: najbardziej cieszy mnie to, kiedy nasi widzowie przeżyli coś – spotkanie, rozmowę czy obraz – który ich zmienił, co może bez doświadczenia festiwalu by się nie stało.

Na koniec – jaki jest Pani osobisty ulubiony aspekt pracy przy AFF i co najbardziej zapamięta Pani z przygotowań do tej edycji?

Wszystko, co robię przy festiwalu, na dobre i na złe, staram się traktować osobiście. Uwielbiam spotkania z twórcami i twórczyniami, okazje, gdy przedstawiam im formułę i misję AFF-u. W sumie poza festiwalem filmów amerykańskich w Deauville we Francji jesteśmy jedynym wydarzeniem tak konsekwentnie prezentującym Autorów wśród amerykańskich twórców i pokazującym w Europie niezależne, artystyczne, nieblockbusterowe kino z USA.

W tym roku chyba najmilsze było spotkanie na kawie z Susan Seidelman, gdy dopytywała, czy jej filmy znane są w Polsce (Seks w wielkim mieście, oczywiście!) a także okazja do poznania Kim Novak, legendy kina, której Alexandre O. Philippe poświęcił film dokumentalny. Susan i Alexandre przyjadą do Wrocławia i otrzymają w tym roku nagrody za całokształt twórczości – nasze Indie Star Awards.

 

Tekst: Kamil Downarowicz
Zdjęcia: Materiały prasowe

-->