Agata Zięba i jej porady na letni piknik

Agata Zięba od pół roku obejmuje stanowisko sous-chef w jednej z najfajniejszych warszawskich knajpek, choć nic nie wskazywało, że właśnie tak to się wszystko skończy.
Gotować zaczęłam z nudów. W domu. Nie miałam innego hobby. Rodzice nie zapisali mnie nigdy na balet, nie byłam zapalonym narciarzem – śmieje się Agata. Najpierw gotowała dla rodziny. Pierwsze danie? – Oj, to było bardzo niedobre. Clafoutis z pomidorkami cherry, taki niby suflet. Wszystko opadło i była to spektakularna porażka – wspomina.

Nie zraziła się jednak i wkrótce gotowała już także dla znajomych: zapraszała ich na obiady, przygotowywała jedzenie na urodziny, na imprezy. Poza tym utarło się, że jak ktoś gotował coś większego u siebie, zapraszał Agatę – tak na wszelki wypadek, żeby ratowała, jak nie wyjdzie. –

Odkryłam, że lubię karmić. No i uwielbiam takie wydarzenia planować! Wymyślać różne scenariusze, decydować, co będziemy oglądać, czego słuchać, jaki jest temat przewodni danego obiadu

– opowiada. Plany szybko zaczęły się rozrastać. Do wymyślanych przez siebie scenariuszy spotkań z przyjaciółmi dołączyła pikniki w miejskiej przestrzeni. – Pod domem miałam piękny skwerek. Zarośnięty trawą po kolana, jakimś cudem nie odwiedzany przez psy. Taka dzika, magiczna przestrzeń w środku miasta. Pomyślałam, że jak już mi się trafiła taka gratka pod nosem, a lato w pełni, drzewa zielone, dni długie, to muszę to wykorzystać – zdradza.

Miejskie pikniki stały się nowym „projektem” Agaty – jak się okazało, trudniejszym w realizacji niż wspólne gotowanie i kolacje dla przyjaciół. Chciałaby robić je jak najczęściej, ale wymaga to zgrania grafików kilku osób (spotkania na trawie organizuje dla 6-8 osób, zależy jej na kameralnym charakterze), bo na porządny piknik trzeba mieć wolny właściwie cały dzień. Jak się dużo pracuje, tak jak Agata, nie ma się czasu nadrabiać zaległości towarzyskich. – Te pikniki to mój sposób z jednej strony na celebrowanie wiosny i lata, które w tym smutnym kraju tak szybko mijają, a z drugiej na spotkanie się ze wszystkimi najbliższymi znajomymi. Robię jedzenie, organizuję wszystko i łapię ich w tę pułapkę – śmieje się. Jak tylko wychodzi słońce, Agata ma poczucie, że trzeba być łapczywym: spędzać całe dnie na zewnątrz, siedzieć na trawie, wstawać o świcie i robić rzeczy wśród ludzi. Gdy się udaje i dzięki niej wszyscy wspólnie spędzają miło czas, Agata ma motylki w brzuchu. – Miła jest taka durna świadomość, jak łatwo sprawić sobie i innym przyjemność – podkreśla. – Nawet jeśli zaniedbam bliskich przez kilka tygodni, ale potem ich nakarmię, położę na słońcu i przez parę godzin pogadamy o głupotkach, to świetnie działa to na relacje!
W tym roku szczególnie niecierpliwie czeka na majówkę. Zamierza też zorganizować spektakularny piknik na swoje urodziny: w samym środku lata. Co roku urządza też „piknik psich smutków”. W ostatnie ciepłe dni jesieni, zanim nas zima trzaśnie po twarzy. Taki piknik melancholijny – żartuje. Nie wszystko, co sobie zaplanuje, udaje jej się zrealizować. – Transport, pakowanie i utrzymanie w chłodzie tego wszystkiego, co sobie wymyślę, jest logistycznie skomplikowane, więc zazwyczaj muszę się dyscyplinować i trochę ograniczać rozmach. Ale Agata jednocześnie podkreśla, że bardzo lubi być taką jednoosobową firmą cateringową.

Tylko, wiesz, natura nie jest taka fajna jak na Pintereście. Ziemia brudzi, trawa drapie, piasek i mrówki wchodzą do jedzenia. Ciepły letni deszcz też jest spoko, ale nie gdy masz mnóstwo towaru do zwinięcia, zanim rozpada się na dobre!

– śmieje się.

Kiedyś marzył jej się własny pick-up, żeby móc podjechać w dowolne miejsce, opuścić klapę i mieć pod ręką cały piknikowy sprzęt – siedzieć w cieniu, machać nogą i gwizdać sobie na wszystko.
Dziś Agata pracuje w Bibendzie jako sous-chef, czyli prawa ręka szefa kuchni. Nie boi się wyzwań – niedawno zaczęła studia podyplomowe: food design na łódzkiej ASP. Pisze też felietony kulinarne. Gdy ją o to pytam, żartuje, że „kolega jej kazał”. – Zwykle jak mi się coś nowego przydarza, to w pierwszym odruchu się na to nie zgadzam, a dopiero potem zastanawiam się, jak sobie z tym poradzę!

Agaty porady, jak lekko i bez wysiłku zorganizować piknik.
Przede wszystkim już na samym początku trzeba… odpuścić. Pamiętać, że mniej znaczy więcej. To ma być przyjemne, a nie traumatyczne przeżycie. Lepiej zrobić dwie-trzy proste rzeczy, które uda nam się bez problemu zapakować, przetransportować i zjeść w plenerze, niż porywać się na wielkie przedsięwzięcie z sześciodaniowym menu, zastawą stołową, kompletem sztućców i lodówką na wino. Nie bój się angażować przyjaciół. Najlepiej podzielić się pracą, rozłożyć ją na parę osób. Nawet jeśli inicjatywa wychodzi od nas, to nie musi znaczyć, że wszystko zorganizujemy sami. Wspólne przygotowania są już częścią zabawy. Pozwól, żeby napoje przynieśli inni – bardziej się zaangażują, a ty nie będziesz mieć wszystkiego na głowie. No i nie zapomnij o kocu! I mokrych chusteczkach! Jedzenie w plenerze nie może się udać bez mokrych chusteczek. Słowo.Najlepiej zrobić trzy rodzaje przekąsek: po pierwsze, coś do ręki, czyli kanapki, wrapy, kawałki tarty etc. Po drugie, coś do jedzenia ze wspólnej miski – mniej lub bardziej spektakularną sałatkę (tu są oceany możliwości, na wiosnę jest tyle dobrych rzeczy na bazarkach!). Po trzecie: kontrapunkt, czyli coś z cukrem.

Mnie kręci samo gotowanie, wiadomo. Ale nie trzeba się znów tak bardzo skupiać na jedzeniu – jedzenie ma by
pretekstem do siedzenia razem na trawie, spędzenia wspólnie czasu. W ostateczności można coś kupić po drodze. I też działa. Ważne, żeby się spotkać!

Poznaj bohaterów: Lech Lite

1 komentarz

Dodaj komentarz

-->