„MODA TO JĘZYK, KTÓRYM OPOWIADAM SWOJĄ HISTORIĘ”. – MARIUSZ PRZYBYLSKI

Finał pokazu BODY MAP 

Z Mariuszem Przybylskim rozmawiam o odwadze mówienia własnym głosem, sztuce bez kompromisów i o tym, dlaczego najważniejszym trendem jest prawda.

 

KRZYSZTOF KUJAWA: Z czym kojarzy Ci się magazyn „Aktivist”?

MARIUSZ PRZYBYLSKI: To był powiew świeżości. Gdy przyjechałem do Warszawy po studiach, miałem 23 lata. „Aktivist” był wtedy wszędzie – w kawiarniach, klubach, na mieście. Bezpłatny, alternatywny, z modą na własnych zasadach. Pokazywał zupełnie inną estetykę niż ówczesne kobiece magazyny. Dla mnie to wspomnienie młodości i pierwszego kontaktu z wielkomiejską kulturą.

K.K.: Pamiętasz, co było Twoim pierwszym impulsem do zajęcia się modą?

M.P.: W liceum plastycznym zacząłem tworzyć swoje początkowe kolekcje. Od dziecka lubiłem zajęcia plastyczne, ale dopiero wtedy zrozumiałem, że chcę projektować ubrania. Pamiętam garderobę mojego dziadka – elegancką, klasyczną. Robiła na mnie ogromne wrażenie. Moja mama też się świetnie ubierała. Myślę, że to był pierwszy sygnał. Moda wtedy stała się moim językiem.

K.K.: Masz swoich mistrzów w świecie mody?

M.P.: Zdecydowanie. Uwielbiam Nicolasa Ghesquière’a – w latach 1997–2012, przez piętnaście lat, projektował dla Balenciagi i to właśnie on wskrzesił tę markę z kreatywnego niebytu. Jego propozycje były przełomowe, a wiele z nich do dziś uznawanych jest za ikoniczne. Obecnie tworzy dla marki Louis Vuitton i nadal zachwyca tym, jak łączy retro z futuryzmem. Podziwiam też Muccię Pradę – przeczytałem wszystkie dostępne książki na jej temat, regularnie słucham tego, co ma do powiedzenia. Duet, który tworzy z Rafem Simonsem, to dla mnie doskonałe, intelektualne połączenie. Cenię również Jonathana Andersona i Matthieu Blazy’ego – ich estetyka jest świeża, wyrafinowana i odważna, co jest mi bardzo bliskie.

K.K.: Moda bywa powtarzalna. Czy jeszcze coś potrafi Cię zaskoczyć?

M.P.: Oczywiście. Nie chodzi o tworzenie nowych części garderoby, bo może wszystko już jest, a nadprodukcja zdecydowanie nie jest nam potrzebna. Liczy się sposób opowiadania – język projektanta. Każdy z nas może nadać nowy sens nawet klasycznym formom. To właśnie jest wyzwanie.

K.K.: Polska moda przeszła ogromną zmianę. Ty utrzymałeś się w branży przez 20 lat. Jak wspominasz początki?

M.P.: To był trudny, ale potrzebny czas. Dziś wiem, kim jestem i jaką modę chcę tworzyć. Wtedy wszystko było poszukiwaniem. Próbowałem różnych ścieżek – jedne okazywały się ciekawe, inne wyboiste, ale na pewno warte poznania. Środowisko było wtedy małe, pogubione i nie do końca profesjonalne. Mówię czasem o „farbowanych lisach”, czyli o ludziach, którzy wypowiadali się bardzo krytycznie na modowe tematy, często bez wiedzy czy doświadczenia. Ale czas to wszystko zweryfikował. Z tamtych lat zostało niewielu. Młodym może się dziś wydawać, że mają trudniej, bo rynek jest wysycony i wymagający, ale my też nie mieliśmy lekko. Polska moda była zakompleksiona, pełna porównań, niepewności. Pokazy? Często bardziej chodziło o relację w tabloidzie niż o samą kolekcję. To my właśnie trochę przecieraliśmy szlaki, tworzyliśmy wzorce. Inspirowaliśmy się tym, co dzieje się w obszarze mody na świecie, ale bez budżetów, sponsorów, bez wsparcia produkcyjnego. Pokazy mody robiliśmy niemal na własną rękę.

K.K.: A dziś?

M.P.: Teraz wszystko się zmieniło – pokazy są bardziej przemyślane, choć nadal brakuje odpowiednich ludzi, którzy potrafią profesjonalnie zająć się nimi. Kolejnym zdecydowanie dużym problemem naszej branży są budżety. Wyprodukowanie show to naprawdę ogromny koszt i zdobycie takiego finansowania to totalnie niełatwe zadanie.

K.K.: Co powiedziałbyś Mariuszowi z przeszłości, temu sprzed 20 lat?

M.P.: Żeby się nie bał, ufał sobie i robił swoje.

K.K.: Tego samego życzysz młodym projektantom?

M.P.: Tak, ale muszą wiedzieć, że talent to tylko część sukcesu. Potrzebna jest pasja, pracowitość i umiejętność kontaktu z ludźmi. Koniecznie trzeba też poszukać kogoś, kto wesprze ich w sferze sprzedażowej, biznesowej, strategicznej.

K.K.: Jak wygląda Twoja praca z klientem indywidualnym?

M.P.: To bardzo ważna część mojej działalności – pod względem biznesowym. Garnitury męskie i damskie to moja specjalność, w nich czuję się bardzo mocny. Zdarza się, że klienci proszą o coś awangardowego, a innym razem o klasyczny ślubny komplet. W takich projektach kluczowe są zaufanie, zrozumienie potrzeb i umiejętność „czytania” sylwetki. Patrząc na klienta, często już wiem, jak będzie wyglądał finalny projekt i co zrobić, by prezentował się naprawdę atrakcyjnie. Co ciekawe, przez te wszystkie lata zdarzyło mi się tylko raz odmówić zlecenia – w wyjątkowej sytuacji. Poza tym zawsze staram się znaleźć rozwiązanie. To satysfakcjonująca i bardzo ludzka część mojej pracy.

K.K.: Jako jeden z pierwszych w Polsce wykreowałeś kolekcję z recyklingu. Planujesz kontynuację?

M.P.: Oczywiście. Dziesięć lat temu stworzyłem kolekcję Transplantacja i była to pierwsza w Polsce kolekcja z recyklingu. Ten temat wtedy był jeszcze mocno niezrozumiany. Dziś cały czas idę tą drogą i projektuję z upcyklingu własnych, starych kolekcji. Nadaję nowe życie i nowy sens pozornie niepotrzebnym już ubraniom.

K.K.: Nad czym teraz pracujesz?

M.P.: W listopadzie odbędzie się pokaz z okazji mojego 20-lecia pracy twórczej. Staram się bardzo, aby był on moją bardzo osobistą i dojrzałą wypowiedzią estetyczną. Przez dwie dekady działalności zawodowej wypracowałem własną wizję mody – unikalne DNA projektanta, którym dzielę się z odbiorcami podczas prezentacji kolekcji. Pracuję nad nimi z reżyserem modowych show, który na co dzień działa na rynku międzynarodowym i współtworzy największe pokazy na Fashion Weekach. Mowa oczywiście o Waldku Szymkowiaku. Świetnie się rozumiemy i wzajemnie inspirujemy. Zawsze podkreślam, że do pokazów samodzielnie dobieram muzykę, wyszukuję lokalizację i wspólnie z Waldkiem zastanawiam się nad charakterem wydarzenia oraz jego oprawą. Zależy mi, aby każdy element był autentyczny, spójny i przemyślany, dlatego współpracuję tylko z osobami, które naprawdę mnie rozumieją i wspierają. Nie korzystam też z pomocy stylistów – chcę, by wszystko, od pierwszego szkicu po ostatni detal, było w pełni moje. To dla mnie osobista wypowiedź. Jedyna sfera, w którą nie ingeruję, to choreografia (śmiech).

K.K.: Czego mogę Ci życzyć?

M.P.: Rozwoju i tego, żeby wypłynąć na szerokie wody.

 
Finał pokaz WILD GENDER 
-->